Znacie to uczucie, kiedy dostajecie zaproszenie na wesele i pierwsze, co przychodzi Wam do głowy to:
👉 „O matko, w co ja się ubiorę?!”.
No więc ja znam aż za dobrze.
Na wesele znajomej z pracy miałam być przygotowana, ale moje przygotowania wyglądały… jak trzysezonowy serial komediowy.
🎭 Akt I: Misja niemożliwa – wybór sukienki
Najpierw kupiłam jedną kreację.
Potem stwierdziłam: „Nie, to jednak nie to”.
Kupiłam drugą.
A potem jakoś „samo” wpadły mi w ręce jeszcze dwie kolejne.
W tym momencie mój mąż już zaczynał wyglądać jak księgowy na granicy załamania nerwowego.




🎭 Akt II: Panika w szafie
Przymierzałam, mierzyłam, robiłam zdjęcia.
Każda miała coś w sobie, ale żadna nie miała TEGO.
Raz wyglądałam jak dama z angielskiego dworu, raz jak różowy flaming po przejściach.
Mój mąż zaczął pytać coraz częściej:
👉 „To na pewno jest wesele, a nie wybory Miss Chaosu?”.
🎭 Akt III: Ratunek w ostatniej chwili
I wiecie co zrobiłam na koniec?
Tak, kupiłam jeszcze piątą stylizację.
I to właśnie w niej poszłam.
Mąż w tym momencie już przestał liczyć paragony.
Powiedział tylko:
👉 „Kochanie, baw się dobrze, bo chyba właśnie splajtowaliśmy”.
🎭 Akt IV: Happy end
Na szczęście wesele było udane, a ja w końcu czułam się dobrze w tym, co miałam na sobie.
Bo cała magia polega nie na tym, ile sukienek przymierzysz, tylko w której naprawdę czujesz się sobą.
A mąż?
Cóż, jeszcze do dziś sprawdza konto bankowe z lekkim drżeniem, kiedy mówię słowo „wesele” 😅.



💡 Morał dla wszystkich kobiet:
Nie liczcie sukienek, tylko samopoczucie.
Bo jak czujesz się piękna, to nawet pięć nieudanych zakupów nie pójdzie na marne.
👉 A teraz pytanie do Was, dziewczyny:
Czy tylko ja mam ten problem, czy każda z nas ma w sobie małą „szafę pełną dramatów”?
Dodaj komentarz