Subskrybuj bloga – nic to nie kosztuje, a dzięki temu nic Ci nie umknie.
👉 Komentuj – bo najlepsze rozmowy zaczynają się pod wpisami.
Prosto i bez ściemy.
Wstęp – czyli „doświadczona” ja

Miałam 29 lat, dwójkę dzieci na koncie i byłam święcie przekonana, że jestem już ekspertem od porodów. Serio. W mojej głowie wyglądało to tak:
– Pierwszy poród? Horror, survival, trauma dla wszystkich obecnych.
– Drugi? Komedia romantyczna z lekarzem-aniołem.
– Trzeci? No to już będzie z górki, prawda?
Spoiler: nie było.
Ale wtedy naprawdę myślałam, że wiem wszystko. Że jestem „stara wyjadaczka”, której nikt nie zaskoczy. Że nawet skurcze mnie już nie ruszą, bo co to dla mnie po dwóch porodach.
Jak to dobrze, że życie zawsze daje człowiekowi po pysku, kiedy tylko zaczyna być zbyt pewny siebie.
Nowy etap, nowy mąż
Był jeszcze jeden szczegół, który zmieniał całą sytuację. Tym razem byłam już żoną. Miałam u boku innego mężczyznę – ojca mojego najmłodszego syna.
I powiem Wam, że to robi ogromną różnicę. Już nie byłam nastolatką w panice ani młodą mamą na wpadce. Byłam kobietą z doświadczeniem, w małżeństwie, z poczuciem, że „teraz to będzie inaczej”.
No i było. Tylko trochę nie tak, jak planowałam.
Zimowa akcja
Była zima. Skurcze zaczęły się w nocy, klasyk. Obudziłam męża, spakowaliśmy się, zamówiliśmy taksówkę. Wszystko szło gładko. Do czasu.
Bo kiedy wsiedliśmy do taksówki, okazało się, że zapomnieliśmy torby. Mąż musiał wracać do domu, a ja zostałam sama z kierowcą, z brzuchem pod nos i kocykiem w ręku, którym… zaczęłam wyścielać siedzenie. I jeszcze mówię do taksówkarza:
– „Proszę się nie stresować, ale jedziemy do szpitala. I proszę nie panikować, jakby coś się działo”.
Mina jego? Bezcenna. Chyba w duchu odmawiał różaniec, żeby nie musieć odbierać porodu w swojej taksówce.
Mąż w wersji „pacjent”
Ale to jeszcze nic. Dwa dni przed porodem mój mąż przeciążył się i… coś mu pękło w plecach. Serio. Gość ledwo chodził. Więc zamiast wsparcia miałam obok siebie faceta, który wyglądał, jakby to on zaraz miał rodzić.
Oboje w szpitalu – ja z brzuchem, on z wykrzywioną miną. Idealny duet, normalnie sitcom do napisania.
Lewatywa? Proszę bardzo
Tym razem pielęgniarki podeszły do mnie z zupełnie innym nastawieniem. Zrobiły lewatywę i od razu wysłały mnie pod prysznic. A ja sobie myślę:
– „No proszę, jakie nowoczesne podejście! Boją się, żebym znowu obsrana nie rodziła?”
Ale nie. Chodziło o to, że ciepła woda miała przyspieszyć poród. Tyle że… nie przyspieszyła. Wręcz przeciwnie – zrobiła się powtórka z rozrywki z pierwszego porodu.
Ból, płacz i dramat
Skurcze rosły w siłę, a ja czułam się, jakbym znowu miała 17 lat i pierwszy raz przechodziła przez to piekło. Płakałam, krzyczałam, klnęłam – i nie, to nie były jakieś subtelne łzy wzruszenia. To był dramat pełną gębą.
Mój mąż patrzył na mnie i też płakał. Serio! Dwójka dorosłych ludzi ryczała na porodówce, a lekarze modlili się, żeby to się wreszcie skończyło.
„Ja już kończę”
Wreszcie przyszły bóle parte. Myślałam, że dam radę, bo przecież jestem „doświadczona”. Ale w połowie drogi mojego syna na świat… stwierdziłam, że kończę. Tak po prostu.
– „Ja już nie rodzę! Koniec! Wychodzę!”
Mina lekarza? Bezcenna. Facet się zapowietrzył, jakby pierwszy raz widział kobietę, która w połowie porodu stwierdza, że ma dość i idzie do domu.
Na szczęście na korytarzu był inny lekarz. Wbiegł, nacisnął mi na brzuch i… udało się. Syn był na świecie.
Szycie – najlepsza część?
Myślicie, że to koniec? A gdzie tam. Jeszcze szycie.
Mąż chciał wyjść, żeby zobaczyć syna, ale lekarz grzecznie go poprosił, żeby został. Bo – cytuję – „boję się z nią zostać sam”.
I wiecie co? Szycie poszło lepiej niż poród. Serio. Nawet lekarz powiedział, że rzadko ma tak spokojne „zakończenie”.
Morał
Tak wyglądał mój trzeci poród. Wydawało mi się, że jestem „doświadczona”, że nic mnie nie zaskoczy. A tu? Zima, taksówkarz na granicy zawału, mąż z rozwalonymi plecami, powtórka z obsranej historii i finał z dramatem w połowie drogi.
I wiecie co? Z perspektywy czasu – to był najtrudniejszy, ale i najbardziej… ludzki poród. Bo pokazał mi, że niezależnie od wieku, doświadczenia i przygotowania – poród zawsze ma ostatnie słowo.
👉 A Wy? Czy trzecie dziecko naprawdę rodzi się „samo”, czy to tylko bajka dla naiwnych? 😂

Dodaj komentarz