👉 Hej! Zanim zanurzysz się w moją historię – mam dla Ciebie małą propozycję.
Zasubskrybuj bloga (to nic nie kosztuje, serio! 💸🚫), a dzięki temu żaden nowy wpis Ci nie umknie. Do tego możesz śmiało komentować – lubię wiedzieć, że po drugiej stronie siedzi ktoś, kto albo śmieje się razem ze mną, albo kiwa głową, bo przeżył coś podobnego.
Nie ma haczyków, nie ma opłat, jest tylko darmowa dawka mojego humoru, sarkazmu i życiowych dram, które opisuję, żebyśmy razem mogli się z nich śmiać. 😅


Mam dziś 44 lata i trzy porody w CV. I mogę Wam obiecać jedno: nie ma znaczenia, ile macie lat, jak się przygotowujecie i ile poradników przeczytacie – poród i tak Was zaskoczy.
Nie będzie tu porównania do dzisiejszych instamam z makijażem, które rodzą w wodzie przy świecach i muzyce Chopina. Nie, moja historia to bardziej reality show w klimacie lat 90. i 2000. – bez filtrów, bez retuszu, za to z całą masą bólu, potu, obsranych prześcieradeł i pielęgniarek w szoku.
Więc jeśli ktoś ma ochotę na cukierkową opowieść, to nie tu. U mnie jest prawda. Brudna, czasem śmieszna, czasem straszna. Taka, która zostaje w głowie na całe życie.
Lata 2000. – „pierwszy raz, czyli horror klasy B”
Pierwszy poród – miałam 18 lat, zero doświadczenia, zero świadomości i 200% naiwności. Chodziłam do szkoły rodzenia, sap, sap, sap – wdech, wydech, jak lokomotywa. Myślałam, że jestem przygotowana.
A potem przyszła rzeczywistość:
18 godzin bólu,
mama wyrzucona ze szpitala, bo działała mi na nerwy,
ojciec dziecka wrócił pijany,
lewatywa, którą bałam się „uwolnić”, więc efekt specjalny poszedł na porodówkę,
krzyki, które do dziś pewnie śnią się położnym.
To był survival. Horror klasy B, tylko że bez napisów końcowych.
Lata 2010. – „doświadczona ja, czyli powtórka z rozrywki”
Minęło 10 lat. Miałam 29 lat, byłam w małżeństwie, miałam już dwójkę dzieci i byłam przekonana, że jestem „stara wyjadaczka”.
W mojej głowie wyglądało to tak: teraz już wiem, co mnie czeka, więc będzie łatwiej. Może nawet szybciej. Może nawet mniej dramatycznie.
A jak było?
Zima, taksówkarz na granicy zawału, bo kazałam mu czekać na męża i jeszcze wyścielałam siedzenie kocykiem, żeby nie zapaskudzić auta.
Mąż z rozwalonymi plecami – wyglądał gorzej niż ja, a to był mój poród, nie jego.
Skurcze takie, że płakałam jak dziecko, a on płakał razem ze mną. Idealna para – duet rozpaczy.
W połowie drogi syna na świat stwierdziłam: „Ja już kończę, wychodzę”. Mina lekarza? Bezcenna.
Finał – pressing na brzuch i akcja ratunkowa.
Czy to było inne niż pierwszy poród? Tak. Czy było łatwiej? Guzik prawda.
Co się zmieniło przez te 10 lat?
Powiem Wam tak: dużo, a jednocześnie nic.
Zmieniło się to:
Ja byłam starsza, bardziej świadoma, pewniejsza siebie. Już wiedziałam, że poród to nie jest bajka.
Szpital niby trochę inny – więcej luzu, mniej sztywnego podejścia.
Personel chyba bardziej wyrozumiały – choć i tak się mnie bali (i słusznie).
Nie zmieniło się to:
Ból. Zawsze taki sam.
Panika. Zawsze ta sama.
Poczucie, że „tym razem będzie lepiej” – a potem życie wali po łbie.
—
Poród – wtedy i wtedy
Patrzę dziś na to z dystansem i widzę jedno: poród to zawsze jest rosyjska ruletka. Możesz mieć 18 lat, możesz mieć 29 – i tak nie wiesz, jak się skończy.
W latach 2000. czułam się jak dziecko wrzucone na front. Nikt nic nie tłumaczył, nikt się nie certolił. Byłaś pacjentką? To radź sobie. Lewatywa, wrzaski, histeria – norma.
W latach 2010. byłam już „poważną kobietą”. Ale i tak skończyło się łzami, dramatem i lekarzami, którzy modlili się, żebym wreszcie urodziła.
Morał dla potomnych
I wiecie co? Z perspektywy czasu – nie ma znaczenia, czy rodziłam w latach 2000., czy 2010. Poród to poród. Zawsze jest ból, zawsze jest chaos i zawsze jest historia, której nie opowiesz na eleganckim obiedzie.
Możesz być młoda, możesz być starsza. Możesz być panną, możesz być żoną. Jedno jest pewne – poród i tak Cię zaskoczy.
I jeśli kiedykolwiek usłyszycie bajki typu: „drugie dziecko rodzi się szybciej” albo „trzecie samo wyskakuje” – to możecie się tylko uśmiechnąć. Bo to są bajki dla naiwnych.
Pointa
Porody kiedyś i jeszcze kiedyś to dwie różne dekady, dwa różne życia i dwie różne ja. Ale efekt końcowy zawsze ten sam: nowe życie na świecie i stara ja w rozsypce.
I wiecie co? Dziś, z perspektywy 44 lat, mogę powiedzieć jedno: rodzenie dzieci to najtrudniejsza, najbardziej bolesna i jednocześnie najśmieszniejsza rzecz, jaką można przeżyć.
👉 A Wy? Macie wrażenie, że „kolejny poród to już będzie łatwiej”? Czy życie też zawsze robiło Wam psikusa? 😅
Dodaj komentarz