
2:
PL:
Dwa dni temu opowiadałam Wam o Diwali – duchowym święcie światła, które dla Hindusów symbolizuje zwycięstwo dobra nad złem, światła nad ciemnością i nadziei nad chaosem.
Piękna idea, prawda?
Tylko że… w moim przypadku to światło waliło z każdej strony tak mocno, że mój pies i kot postanowili zostać buddyjskimi mnichami i w ogóle nie wychodzić z domu.
Od dwóch dni żyję w trybie „Zen na kofeinie” – niby spokojna, niby świadoma, ale z oczyma jak po 48-godzinnym maratonie życia.
Nie spałam.
Ani ja, ani mój mąż, ani moje zwierzęta.
A wczoraj wieczorem, kiedy kolejna salwa fajerwerków zabrzmiała jak apokalipsa w slow motion, pomyślałam sobie:
> „Ciekawe, czy bogowie też mają sąsiadów.”
Bo jeśli tak, to ktoś tam na górze na pewno właśnie wali miastem jak konfetti z frustracji.
☕ Poranek z piekła rodem (czyli jak to jest nie obudzić się w XXI wieku)
Dziś, jak nigdy, zaspałam.
Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale mój alarm postanowił wejść w stan medytacji.
Nie obudził mnie.
Nie obudził męża.
Nie obudził nawet kota, który zazwyczaj reaguje na dźwięk otwierania lodówki z prędkością błyskawicy.
Obudziłam się o 7:20.
A powinnam być gotowa o 8:00.
Wiecie, ten moment, kiedy w głowie słyszysz tylko jedno słowo: „Nie.”
Nie zdążę.
Nie ogarnę.
Nie chcę.
Wstaję więc w tempie, które można by nazwać „półbiegiem po granicy życia i śmierci”.
Kawa – w locie.
Toaleta – w wersji demo.
Śniadanie – do plecaka.
A ja do pociągu.
Patrzę na zegarek: 7:50.
Myślę sobie – dobra, jeszcze chwila, może się uda.
Sprawdzam grafik: 8:00.
Dzwonię do Emmy – mojej szefowej.
Mówię:
> „Emma, I’m so sorry, but I’m not going to make it today… unless this train can fly.”
Na szczęście Emma ma dystans.
Odpowiedziała tylko:
“Don’t worry, Eliza, as long as you bring coffee.” ☕
🥚 Zapach jajka o poranku, czyli test psychicznej odporności
Wsiadam do pociągu.
Zasapana, ale dumna, że zdążyłam.
Siadam.
Zamykam oczy.
I wtedy…
Czuję.
Ten zapach.
Pani przede mną otworzyła śniadanie z jajkiem. W pociągu.
I nie, to nie było delikatne jajeczko na twardo z odrobiną soli.
To było pełne, aromatyczne „dzień dobry, oto twoje nowe traumy zapachowe”.
Otwieram oczy – pani z Indii.
I myślę sobie – może też nie spała przez Diwali.
Może to jej sposób na przetrwanie.
Może duchowe światło zaprowadziło ją do pudełka z gotowanym jajkiem.
Nie oceniam.
Ale mój żołądek – owszem. 😅
Zamykam więc oczy, oddycham i myślę:
> „Nie reaguj. Jesteś spokojem. Jesteś harmonią. Jesteś… o matko, znowu to jajko.”
🧠 Lekcja z chaosu: narzekanie jako forma terapii
Dziś nauczyłam się czegoś ważnego.
Że czasem dobrze jest sobie ponarzekać.
Po prostu tak szczerze, bez filtra, bez udawania, że wszystko jest „fine”.
Bo narzekanie, wbrew pozorom, oczyszcza.
Nie takie toksyczne, wieczne marudzenie – ale to chwilowe, z humorem i dystansem.
Taka mała detoksykacja psychiczna.
Wyrzucasz z siebie emocje, nazywasz frustracje, a potem… odpuszczasz.
I znowu czujesz, że masz wpływ – nie na świat, nie na pogodę, nie na sąsiadów z fajerwerkami,
ale na siebie.
☕ Refleksja z trzeciego kubka kawy
Kiedyś myślałam, że równowaga wewnętrzna to stan, w którym nic mnie nie rusza.
Teraz wiem, że to raczej umiejętność śmiania się z tego, co mnie rusza.
Że można być duchowo spokojnym,
a jednocześnie mieć ochotę rzucić jajkiem w pociągu.
Że można medytować nad sensem życia,
a potem przeklinać pod nosem, bo ktoś włączył alarm o 6:00 i go nie wyłączył.
Że można być wdzięcznym za wszystko,
a jednocześnie marzyć, żeby ten wszystko…
chociaż na chwilę się zamknął. 😅
💬 Psychologia dnia codziennego
Wiecie, co jest najtrudniejsze?
Nie same „problemy”, tylko to, że mózg nie potrafi rozróżnić stresu związanego z ucieczką przed lwem od stresu, bo ktoś je jajko obok nas.
Dla niego to ten sam poziom zagrożenia 😂
Dlatego właśnie warto sobie czasem pozwolić na śmiech z własnego życia.
To rozładowuje napięcie,
obniża kortyzol
i przy okazji sprawia, że nawet chaos wygląda jak scenariusz sitcomu.
Bo tak naprawdę – każdy dzień to trochę odcinek serialu o nas samych.
Jednego dnia jesteśmy główną bohaterką, która walczy o harmonię i rozwój duchowy.
Drugiego – tą, co w piżamie biegnie z kawą i zastanawia się, czemu kot patrzy na nią z politowaniem.
✨ I jeszcze jedno…
Czasem te drobne sytuacje – spóźnienia, fajerwerki, zapach jajka w pociągu –
to nie są „przeszkody”.
To przypomnienia.
Że życie ma poczucie humoru.
Że nie wszystko da się zaplanować.
Że harmonia to nie cisza, tylko taniec między hałasem a spokojem.
I że nawet jeśli czasem czuję się jak wrak w slow motion,
to wciąż jestem świadomym wrakiem, który wie, kiedy się zatrzymać i wypić kawę. ☕
☀️ Morał (bo zawsze musi być morał)
Nie da się być duchowym i spokojnym 24/7.
Czasem duchowość to po prostu umiejętność powiedzenia:
> „Mam dość. I idę na drzemkę.”
A równowaga to nie stan – to proces.
Czasem w ciszy, czasem z jajkiem,
czasem z psem, który nie chce wyjść,
czasem z mężem, który też zaspał,
a czasem z myślą:
> „Dobra, przynajmniej będzie o czym napisać.” 😄
💬 Zakończenie:
Życzę Wam dnia bez chaosu (albo chociaż z takim, który da się obśmiać).
Niech Wasze światło świeci nawet wtedy, gdy fajerwerki nie dają spać.
A jeśli dziś coś pójdzie nie tak — pamiętajcie, że nawet Diwali zaczyna się od ciemności. 🌙✨

🇬🇧 ENGLISH VERSION
Two days ago, I wrote about Diwali – the Festival of Lights that celebrates the victory of good over evil, light over darkness, and hope over chaos.
Beautiful, right?
Except that in my case, the “light” exploded from every direction so loudly that my dog and cat decided to become monks and refuse to go outside.
For two days, I’ve been living in what I call “Zen on caffeine” – calm in theory, exhausted in practice.
I haven’t slept.
Neither has my husband.
Nor have our pets.
And last night, when another round of fireworks sounded like a slow-motion apocalypse, I thought to myself:
> “I wonder if the gods have neighbours.”
Because if they do, someone up there is definitely throwing celestial tantrums with confetti.
Morning chaos (a.k.a. how to oversleep in the 21st century)
Today, of all days, I overslept.
My alarm must have reached a higher spiritual level, because it simply didn’t bother to wake me up.
Not me, not my husband, not even my cat – who usually reacts to the sound of the fridge opening like lightning.
I woke up at 7:20.
I was supposed to be ready by 8:00.
That exact moment when your brain just says: “No.”
No, I won’t make it.
No, I don’t care.
No, I’m done.
Kettle on. Makeup optional. Breakfast to go.
And me – running to the train like life depends on it.
I check the schedule – 8:00.
Call Emma, my manager:
> “Emma, I’m so sorry, but I’m not going to make it today… unless this train can fly.”
Her answer?
“Don’t worry, Eliza, just bring coffee.” ☕
The smell test: eggs in a train carriage
I finally sit down, proud that I made it.
And then… the smell hits me.
A woman opens her breakfast.
Boiled egg. On a train.
Not a subtle one, either.
No, this was the full-on, “hello trauma, my old friend” kind of smell.
I open my eyes – she’s Indian.
And I think, maybe she didn’t sleep through Diwali either.
Maybe that egg is her survival strategy.
Maybe divine light led her straight to the lunchbox.
I don’t judge.
But my stomach does. 😅
So I close my eyes and whisper to myself:
> “You are calm. You are balanced. You are… oh my God, that egg again.”
The psychology of small breakdowns
Today I learned something important: sometimes it’s okay to complain.
Not the endless, negative kind – but the honest, funny, “let me just scream into the void” kind.
Because complaining, in small doses, purifies the soul.
It’s like mental detox.
You release the tension, name your emotions, and suddenly… the world feels lighter.
You realise you can’t control the fireworks, or the schedule, or the lady with the egg –
But you can control your reaction.
Coffee cup reflections
I used to think that inner peace meant nothing could shake me.
Now I know it’s more about laughing at the things that do.
You can be spiritual and still want to throw an egg out the window.
You can meditate on life’s meaning and still swear under your breath when someone hits snooze on their alarm.
You can be grateful for everything and still wish everything would just… stop for a minute. 😅
The moral of the story
You can’t be calm and enlightened 24/7.
Sometimes spirituality just means saying:
> “I’ve had enough. I’m taking a nap.”
Inner peace isn’t silence – it’s the dance between noise and calm.
Sometimes in stillness, sometimes with chaos, sometimes with coffee.
And if all else fails, remember:
> even Diwali starts in the dark.
Dodaj komentarz