🇵🇱 Wszystkich Świętych po mojemu — herbata, świeca i mama, której nie zdążyłam pokochać tak, jak chciałam

(🇬🇧 Scroll down to read in English)

W Polsce 1 listopada to dzień, którego nie da się pomylić z żadnym innym.
Powietrze pachnie woskiem i chryzantemami, w sklepach od rana słychać szelest wiązanek, a na ulicach – jeden wielki korek.
Wszyscy gdzieś jadą.
Wszyscy coś niosą.
Każdy z jakiegoś powodu czuje się winny, jeśli nie zdąży.

Niektórzy mówią, że to piękne – ten wspólny marsz w ciszy, te morza świateł, ta pamięć.
I rzeczywiście, kiedy patrzysz na cmentarz z góry, wygląda jak niebo odbite w ziemi.
Tysiące małych świateł, każde za jedno imię, jeden śmiech, jedno „kocham cię”, które już nie wróci.

Ale w środku… w środku często boli.
Bo to nie tylko dzień pamięci – to też dzień wyrzutów sumienia.
Za te rozmowy, których nie było.
Za te telefony, które miały być „jutro”.
Za te zranienia, które miały się jakoś same zagoić.



Zimne dłonie i ciepła herbata

Pamiętam siebie jako dziecko – zziębnięte palce zaciśnięte na zniczu, mama obok, pośpieszna, skupiona, zmęczona.
Wtedy nie rozumiałam, po co ten pośpiech, te kwiaty, ta cała powaga.
Wiedziałam tylko, że trzeba być. Bo inaczej się nie godzi.

Kiedy dorosłam, pojęłam, że to właśnie takie mamy – twarde, nieugięte, które w środku niosły całe życie w ciszy.
Nie umiały mówić „kocham”, ale potrafiły odśnieżyć drogę o szóstej rano, ugotować obiad i udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy wcale nie było.

Moja mama właśnie taka była.
Silna z zewnątrz, połamana w środku.
Z alkoholem jako jedynym sposobem na przetrwanie dnia.



Ostatni odwyk i obietnica

Na jej ostatnim odwyku wydarzyło się coś, co zostanie ze mną do końca życia.
Widziałam ją trzeźwą, obecną, jakby na chwilę wróciła mama z dawnych zdjęć – ta z warkoczem i uśmiechem, zanim życie się o nią potknęło.

Powiedziała:
– Jak wyjdę, to już przestanę pić.
A ja, z całym sercem dziecka, które nadal chce wierzyć, odpowiedziałam:
– Wtedy zabiorę cię do siebie. Będziemy razem.

Chciałam to zrobić naprawdę.
Zabrać ją, ugotować jej zupę, dać czyste łóżko i trochę spokoju.
Ale nie zdążyłyśmy.

Zamiast niej dostałam urnę.
Małe, ciche pudełko, które ważyło mniej niż ciężar, jaki nosiłam w sercu.



Dotrzymałam słowa

Kiedy zdecydowałam, że jej prochy zostaną ze mną w Anglii, część rodziny uznała, że zwariowałam.
„Tak się nie robi”, „To nie po Bożemu”, „Przecież to chore, trzymać urnę w domu”.

A ja po raz pierwszy w życiu wiedziałam, że robię dobrze.
Bo wreszcie mogłam dotrzymać słowa.
Wreszcie mogłam się nią zaopiekować – po swojemu.

Nie musiałam czekać na święta, żeby ją „odwiedzić”.
Nie musiałam wsiadać do samolotu z poczuciem winy.
Nie musiałam udawać, że wszystko jest dobrze, stojąc nad kamieniem.

Jest ze mną.
W moim domu, w mojej codzienności, w tej samej przestrzeni, gdzie jest śmiech, zapach kawy i cisza wieczorami.



Jak wygląda Wszystkich Świętych z perspektywy Anglii

Tu nikt nie biega z wiązankami.
Nie ma korków ani świątecznych komunikatów o ruchu na cmentarzach.
Dla większości ludzi 1 listopada to zwykły dzień – szkoła, praca, kawa na wynos.
Kiedy mówię Anglikom, że w Polsce całe miasta jadą na cmentarze z kwiatami i świecami, są zaskoczeni.
„Really? The whole country?” – pytają.

A ja mówię: tak.
Cały kraj.
W ciszy, w zimnie, z bólem i miłością jednocześnie.
Bo dla Polaków pamięć to nie słowo, to rytuał.
To wspólne stanie w kolejce po znicz, to rozmowa w samochodzie o tym, kto się zmienił, a kto nie.
To jedno święto, które łączy wszystkich – nawet tych, którzy nie mają ze sobą kontaktu przez resztę roku.

I to jest w tym wszystkim piękne.
Tylko że często zapominamy, po co to robimy.
Żeby pamiętać, nie żeby się pokazać.



Moja wersja – cisza zamiast tłumu

W tym roku znów zapaliłam świeczkę.
Nie na cmentarzu, tylko w domu.
Nie dla wszystkich, tylko dla jednej osoby.

Postawiłam obok kubek herbaty, ten sam, z którego mama zawsze piła rano, zanim zaczynał się chaos.
I po prostu powiedziałam:
„Mamo, wiem, że miało być inaczej. Ale jesteś tu. I w końcu jest spokojnie.”

Zrozumiałam, że Wszystkich Świętych nie polega na odwiedzaniu – tylko na byciu.
Nie na dekoracjach – tylko na prawdzie.
Nie na kwiatach – tylko na słowach, które trzeba wreszcie wypowiedzieć.



To jedno zdanie

Dziś wiem, że to nie znicz, nie kwiat, nie cmentarz są ważne.
Ważne jest jedno zdanie, którego większość z nas nigdy nie zdążyła powiedzieć.
To może być „kocham cię”.
Albo „przepraszam”.
Albo „żałuję”.

Czasem wystarczy szept.
Czasem wystarczy łza.
Bo łzy to nie hańba – to most.
Most, który łączy tych, którzy już odeszli, z tymi, którzy jeszcze próbują żyć.



Pamięć nie potrzebuje marmuru

Polska tradycja Wszystkich Świętych jest piękna, ale ciężka.
Czasem tak skupiamy się na grobach, że zapominamy o ludziach.
O tym, że ci, którzy odeszli, nie chcieliby, żebyśmy marzli w deszczu, tylko żebyśmy ich poczuli.

Nie chodzi o to, żeby wyrzucać tradycję.
Chodzi o to, żeby ją zrozumieć.
Bo pamięć nie potrzebuje marmuru.
Potrzebuje serca.



Wszystkich Świętych po mojemu

Dziś, kiedy zapalam świecę, nie czuję żalu.
Czuję wdzięczność.
Za to, że choć nie zdążyłyśmy naprawić wszystkiego, wciąż możemy być razem – w spokoju, który przychodzi dopiero wtedy, gdy przestajesz udawać.

I może właśnie o to chodzi w tym dniu:
nie o śmierć, ale o pojednanie.
Nie o groby, ale o ludzi.
Nie o obowiązek, ale o miłość – cichą, trudną, ale prawdziwą.

🇵🇱
Nie trzeba cmentarza, żeby pamiętać. Wystarczy chwila ciszy, kubek herbaty i słowa, których nie zdążyło się powiedzieć.

🇬🇧
You don’t need a cemetery to remember. Just a quiet moment, a cup of tea, and the words you never got to say.



🇬🇧 All Saints’ Day – My Way

In Poland, November 1st is unlike any other day.
The air smells of wax and chrysanthemums, traffic jams stretch for miles, and every shop sells candles by the dozen.
Families travel across the country to visit graves — not because they want to, but because they must.

From above, the cemeteries look breathtaking — thousands of tiny flames glowing in the dark.
It’s a sea of light, each candle representing a name, a story, a love that once existed.
But behind that beauty, there’s pain.
Because All Saints’ Day is not only about remembering — it’s also about guilt.
About the words we never said, the calls we never made, the apologies that came too late.



My childhood memory

I remember myself as a little girl — cold hands gripping a candle, my mum walking beside me, quiet, distant, tired.
I didn’t understand why we had to rush, why we carried flowers, why everyone looked so serious.
All I knew was that it was something you had to do.

Now I know my mum was just like many Polish mothers — strong on the outside, broken on the inside.
She didn’t know how to say “I love you.”
She just survived.

And sometimes, survival came in a bottle.



The promise

On her last rehab, I saw a glimpse of the woman she could have been.
Clear eyes, trembling hands, but hope in her voice.
She said:
“When I get out, I’ll stop drinking.”
And I said:
“When you do, I’ll take you home. I’ll take care of you.”

But life didn’t wait.
Instead of a home together, I received an urn.
Small. Silent. Heavy in all the wrong ways.

So when I decided to keep her ashes here in England, some of my family said I was crazy.
But for the first time, I knew I was doing the right thing.
Because in my own way, I kept my promise.
She’s here.
And I’m taking care of her — just differently.



What All Saints’ Day looks like in Poland

I often tell my English friends about this day.
How, in Poland, the whole country moves as one.
Millions of people on the roads, families carrying flowers, candles glowing in the frost.
They’re amazed.
“Really? Everyone goes?” they ask.

Yes — everyone.
Because for us, memory is sacred.
Even people who haven’t spoken for years meet by the same grave and stand together in silence.
It’s beautiful.
But it’s also heavy.
Because somewhere along the way, we started doing it out of duty, not love.



My version

Here in England, it’s different.
No crowds. No traffic.
Just one small candle and a cup of tea.
I light it, place it next to the urn, and whisper:
“Mum, I know it wasn’t perfect. But it’s peaceful now.”

And in that moment, I realise that remembrance doesn’t need marble or flowers.
It just needs honesty.

Sometimes love shows up quietly — in a kitchen, in a whisper, in a tear.
Sometimes it looks like keeping a promise in a way no one else understands.



The true meaning

All Saints’ Day is not about graves or candles.
It’s about reconciliation.
It’s the one day a year when we should stop pretending we have time.
Because love, just like life, never waits.

So if you’re reading this — light a candle, pour some tea, say the words you’ve been holding back.
It doesn’t matter where you are.
It matters that you say them.

Because remembering isn’t about where you stand.
It’s about finally having the courage to speak.

Posted in , , , , ,

Dodaj komentarz