👇scroll down for English 👇
Witajcie.
Dzisiaj mam gorszy dzień.
Taki dzień, że człowiek budzi się z energią starego ziemniaka, patrzy w lustro i zastanawia się, czy to on popsuł świat, czy świat popsuł jego.
Ale wczoraj dwie osoby — moja kuzynka i moja koleżanka — poprosiły mnie, żebym opisała, co było dalej w Londynie.
A jak kobiety mówią „chcemy ciąg dalszy”, to nawet jak mnie życie dziś mieli na kotlety, to siadam i piszę.
A więc… wracamy do początku.
Do momentu, kiedy zaczyna się moje „nowe życie”, które na początku wyglądało bardziej jak survival niż spełnianie marzeń.
⭐ DZIEŃ 1 — WITAJ W UK, CZYLI GŁOSY, DYM I PRZERAŻENIE
Pierwsza noc.
Nowy kraj.
Nowi ludzie.
Nowe realia.
Budzą mnie głosy.
Takie wiecie… spokojne? Motywujące? Pokrzepiające?
Nie.
Oczywiście, że nie.
Budzą mnie głosy kategorii:
— „I co dalej?”
— „Po co ją tu przywiozłeś?”
Otwieram oczy.
Widzę ją — siedzi przy stole, skręca papierosy jakby układała plan na moje życie.
Widzę jego — stoi jak potulny piesek, ale widać, że gotuje się w środku jak czajnik przed gwizdkiem.
Ja siedzę na łóżku z twarzą typu „jestem uprzejma, nie zabijajcie mnie”.
Zbieram się w sobie i mówię:
— „Dzień dobry.”
A ona:
— „Ty wiesz, że ja się nie godzę, żebyś tu została.”
No kurwa — witaj w Londynie.
— „Domyślam się.” — wydusiłam.
Na odchodnym pokazali mi strony do szukania pracy.
I wyszli.
Zostawili mnie w pokoju z walizką, stresem i myślą, czy przypadkiem nie powinnam wracać pierwszym lotem.
⭐ DZIEŃ 2 — MOJA PIERWSZA PRACA W UK: SPRZĄTANIE RESTAURACJI
Następnego dnia zabrali mnie ze sobą do pracy.
Tak ogarnęłam pierwszą pracę w UK — sprzątanie restauracji.
Nie będę kłamać — mycie kibli nie było moim marzeniem.
Ale było moją rzeczywistością.
Podłogi kleiły się jak moje życie emocjonalne, stoliki pachniały jak wspomnienia po kiepskich imprezach, a w koszu znajdowałam rzeczy, które powinny być zakazane przez prawo.
Ale była praca.
Był cel.
Był start.
Dzięki temu poznałam Londyn od strony, o której w gazetkach turystycznych nie piszą — zaplecza, śmieci, nocy, ludzi kończących pracę o 3 nad ranem i życia, które wygląda inaczej zza kulis.
I wtedy pojawiła się informacja, która brzmiała jak wygrana w totka:
„The Ivy Marylebone szuka ludzi do kuchni.”
A że byłam z gastronomii — to od razu wiedziałam:
muszę spróbować.
⭐ DZIEŃ 3 — INTERVIEW W THE IVY I KOSZMAR METRA
160 funtów.
To było wszystko, co miałam.
Po tygodniu… nie miałam już nic.
Bo nikt nie powiedział mi o karcie Oyster, która zaoszczędziłaby mi majątek.
Więc kupowałam bilety pojedyncze do metra za takie kwoty, że dziś bym się śmiała, a wtedy chciało mi się płakać.
Ale pojechałam.
Wchodzę do The Ivy.
Widzę dwie Polki — anioły zesłane nie z nieba, ale z piekła emigracji, ale nadal MOJE.
One mi wszystko tłumaczyły, uspokajały, pomagały.
Szef kuchni — był normalnym człowiekiem.
Nie krzyczał.
Nie gadał jak robot.
Po prostu rozmawiał.
Po chwili mówi:
— „Możesz pracować. Jeden warunek: konto w banku.”
Oczywiście, że nie miałam.
Zaczęła się misja: konto albo śmierć.
⭐ KONTO – LEVEL BREXIT
Bank 1:
— „Nie da się.”
Bank 2:
— „Brexit.”
Bank 3:
— „Adres.”
Bank 4:
— „Potrzebne dokumenty.”
Miałam ochotę zapytać:
„A numer buta też wam potrzebny, czy tylko chcecie mnie zdenerwować?”
W jednym z banków pracował Polak — ochroniarz.
Zobaczył mnie, podszedł:
— „Co się dzieje?”
Wszystko mu opowiedziałam.
A on:
— „Wracaj do pracodawcy. Niech dadzą list. Idź z tym do HSBC. Oni to biorą.”
I tak zrobiłam.
W The Ivy wystawili mi list od ręki.
Jakby wiedzieli, że bez tego utknę na stacji metra do końca życia.
Z listem do HSBC.
I…
konto otwarte.
Cztery dni po przylocie.
A ja już miałam:
✔ sprzątanie
✔ The Ivy
✔ konto
✔ dopiero co zaczęte życie
✔ i… zero pieniędzy
Bo prawda była taka:
⭐ Obie prace płaciły co 4 tygodnie.
Tak.
Cały miesiąc musiałam przeżyć, zanim zobaczyłam pierwsze pieniądze.
Jak to usłyszałam, to aż się zaśmiałam z desperacji.
To był taki śmiech, który mówi:
„Nie mam już nic do stracenia, więc śmieję się, zanim zacznę płakać.”
⭐ DZIEŃ 4 — LONDYŃSKA ODYSEJA 15 MIL BEZ MAPY I PIENIĘDZY
I wreszcie moment, który był jak scena z filmu.
Wychodzę z banku.
Dzwonię do męża — opowiadam mu wszystko, jestem szczęśliwa, dumna, pełna nadziei.
Idę na autobus.
Sięgam do kieszeni…
NIC.
ZERO.
PUSTO.
Nie wzięłam pieniędzy.
Kierowca:
— „No ticket, no entry.”
I zamknął drzwi.
A mój telefon powiedział:
LOW BATTERY.
Dzwonię do męża:
— „Nie mam pieniędzy, nie mam mapy, jak wrócę?”
A on:
— „Ogarnij mapę.”
MAPĘ?!
Tutaj?
Gdzie nawet w sklepie nie mieli papierowej?
I tak zaczęła się najgorsza podróż mojego życia.
⭐ 15 MIL.
PIESZO.
PRZEZ LONDYN.
BEZ KASY.
BEZ MAPY.
BEZ NADZIEI.
Z MĘŻEM W POLSCE JAKO GPS.
On – w Polsce – na komputerze.
Ja – w Londynie – na ulicy.
Telefon – na ostatnich procentach życia.
On:
— „Idź w stronę Oxford Street.”
Ja:
— „A GDZIE TO JEST?!”
Ludzie pędzili.
Nikt nie miał czasu.
Pytałam o drogę po angielsku, po polsku, po migowym.
Czasem liczyłam, że ktoś odczyta moje myśli.
Telefon włączałam tylko na kilka sekund.
Podawałam mu nazwy ulic.
On mnie prowadził.
Szłam.
I szłam.
I szłam.
15 mil.
Nogi bolały jakbym biegła maraton na kolanach.
Strach gryzł mnie od środka.
Ulice wyglądały identycznie.
Z każdym krokiem myślałam:
„To jest koniec. Tu umrę.”
A mój mąż tylko powtarzał:
— „Idź do następnej ulicy. Powiedz mi nazwę. Ja cię poprowadzę.”
I tak właśnie – ulica po ulicy – szłam przez miasto.
Aż w końcu…
⭐ Dopiero 30 minut OD DOMU… udało mu się wyprowadzić mnie na dobrą trasę.
Nie 30 minut drogi.
Nie 30 minut spaceru.
WYPROWADZIŁ MNIE dopiero gdy byłam 30 minut OD domu – po przejściu 15 mil.
Szłam już wtedy jak robot.
Telefon miał 1%.
Ja miałam 0%.
Ale weszłam.
Zamknęłam drzwi.
I powiedziałam głośno:
„Kurwa. Przeżyłam.”
⭐ EPILOG: DWIE PRACE, ZERO KASY, CZTERY DNI, JEDNO ŻYCIE
Dla porządku:
✔ pierwsza praca – sprzątanie
✔ druga praca – The Ivy jako kucharz
✔ obie ogarnięte w 4 dni
✔ pierwsza wypłata za 4 tygodnie
✔ a ja – młoda, przerażona, ale twarda jak głaz
I zaczęło się życie, którego nie pokazuje żaden instagram:
pobudka 4:30
sprzątanie od 6
The Ivy do północy
śmiech
płacz
nerwy
przetrwanie
A jednak – dałam radę.
Bo emigracja nauczyła mnie jednego:
Jak nie upadniesz – to cię życie samo przewróci.
Ale jak wstaniesz – to już stoisz mocniej niż wszyscy.
⭐ A morał?
Tata mówił:
„Koniec języka za przewodnika.”
A ja mówię:
„A jak nie znasz języka – licz na męża jako GPS.”
Bo czasem jedna osoba po drugiej stronie telefonu
potrafi przeprowadzić cię przez labirynt,
z którego nie wyprowadziłby cię nawet Google Maps.

Hello, everyone.
Today I’m havin
g one of those bad days.
The kind of day when you wake up with the energy of an old potato, look in the mirror and wonder whether you ruined the world, or the world ruined you.
But yesterday two people — my cousin and my friend — asked me to write what happened next in London.
And when two women say “we want the continuation”, then even if life is grinding me into cutlets today, I sit down and write.
So… let’s go back to the beginning.
To the moment when my “new life” started — a life that, at first, looked more like pure survival than dreams coming true.
The first night.
New country.
New people.
New reality.
I wake up to voices.
You know, the calm, motivational kind? Encouraging? Gentle?
No.
Of course not.
I woke up to voices like:
— “And now what?”
— “Why did you bring her here?”
I open my eyes.
I see her sitting at the table, rolling cigarettes like she’s planning my future with tobacco.
I see him — standing there like a quiet little puppy, but boiling on the inside like a kettle ready to whistle.
I sit on the bed with the expression of someone thinking, “I’m polite, please don’t kill me.”
I gather myself and say:
— “Good morning.”
And she goes:
— “You know I don’t agree for you to stay here, right?”
Well, fuck — welcome to London.
— “I figured,” I muttered.
They showed me some websites to search for jobs, then left.
Just like that — leaving me alone with my suitcase, my stress and the thought that maybe I should’ve taken the first flight back home.
The next day they took me with them to work.
And that’s how I got my first job in the UK — cleaning restaurants.
I’m not gonna lie — scrubbing toilets was not my dream.
But it was my reality.
The floors were sticky like my emotional life, the tables smelled like the aftermath of bad parties, and in the bins I found things that should probably be illegal.
But it was a job.
It was a start.
It was survival.
Thanks to that job, I saw London from a side you’ll never find in tourist brochures — the backrooms, the garbage, the night shifts, the people finishing work at 3 a.m. and a life that looks completely different behind the scenes.
And then came the news that felt like winning the lottery:
“The Ivy Marylebone is looking for kitchen staff.”
And because I’m a trained cook — I knew instantly:
I had to try.
160 pounds.
That was all I had.
And after a week… I had nothing.
Because no one told me about the Oyster card that would’ve saved me a fortune.
So I bought single metro tickets that cost so much, that today I would laugh — but back then I wanted to cry.
But I went.
I walked into The Ivy.
I saw two Polish girls — angels sent not from heaven, but from the hell of immigration, yet still MY people.
They explained everything, calmed me down, helped me.
The head chef was a normal person.
He didn’t shout.
He didn’t talk like a robot.
He just spoke like a human being.
And then he said:
— “You can work. One condition: you need a bank account.”
Of course I didn’t have one.
So the mission began: bank account or death.
Bank 1:
“Can’t do it.”
Bank 2:
“Brexit.”
Bank 3:
“Address.”
Bank 4:
“Documents.”
I felt like asking:
“Do you also need my shoe size or are you just trying to piss me off?”
In one of the banks, a Polish security guard saw me.
He looked at my face and understood everything without explanation.
— “What’s going on?” he asked.
I told him everything.
And he said:
“Go back to the employer. Ask for a letter. Then go to HSBC. They take those.”
So I did.
The Ivy gave me the letter immediately — like they knew I’d be stuck in a metro station forever without it.
I went to HSBC.
And…
account opened.
Four days after landing in the UK, I already had:
✔ a cleaning job
✔ The Ivy
✔ a bank account
✔ a life barely started
✔ and… zero money
Because the truth was:
Both jobs paid every 4 weeks.
A whole month of surviving before seeing the first penny.
When I heard that, I laughed.
But it was the kind of laugh you make right before crying into your pillow.
And then came the scene worthy of a movie.
I walked out of the bank.
Called my husband — he was in Poland, I was in London.
I told him everything, I felt proud, hopeful.
I went to the bus stop.
Reached into my pocket…
NOTHING.
EMPTY.
ZERO.
I didn’t take any money.
The driver looked at me and said:
— “No ticket, no entry.”
And closed the door.
At the exact same second, my phone displayed:
LOW BATTERY.
I called my husband:
— “I have no money, no map, how do I get home?”
And he said:
— “Find a map.”
A MAP?!
Here?!
Where stores didn’t even have a paper one?!
And so began the worst journey of my life.
15 miles.
On foot.
Through London.
With no money.
No map.
No hope.
And my husband in Poland as my GPS.
He sat in Poland with Google Maps open on his computer.
I stood in London on the street with a phone on its last breaths.
He:
— “Go toward Oxford Street.”
Me:
— “WHERE THE HELL IS THAT?!”
People rushed past me.
No one had time.
I asked for directions in English, Polish, hand signals — and sometimes I hoped someone would read my mind.
I turned the phone on only for a few seconds.
I read him the street names.
He guided me.
I walked.
And walked.
And walked.
15 miles.
My legs burned like I was crawling a marathon on my knees.
Fear ate me alive.
The streets looked identical.
Every corner looked wrong.
I thought:
“This is it. I’m going to die here.”
But my husband kept saying:
— “Go to the next street. Tell me the name. I’ll guide you.”
And that’s how we did it — street by street — across the whole damn city.
Until finally…
Only 30 minutes from home he managed to find a proper route.
Not a 30-minute walk.
Not a “you’re close.”
He only managed to locate me and guide me
when I was ALREADY 30 minutes from the house — after walking 15 miles.
I walked the last stretch like a robot.
My phone had 1% battery.
I had 0%.
But I made it.
I closed the door behind me.
And I said, loudly:
“Fuck. I survived.”
For the record:
✔ first job – cleaning
✔ second job – The Ivy as a cook
✔ both landed within 4 days
✔ first paycheck after 4 weeks
✔ young, terrified, broke — but tougher than nails
And then came the life no Instagram ever shows:
4:30 a.m. wake-up
cleaning from 6
The Ivy until midnight
laughing
crying
panic
survival
But I made it.
Because immigration taught me one thing:
If you don’t fall — life will trip you anyway.
But if you get up — you’ll stand stronger than anyone.
My dad always said:
“The end of your tongue is your guide.”
And I say:
“And when you don’t know the language — rely on your husband as your GPS.”
Because sometimes one person on the other end of the phone
can lead you out of a labyrinth
that even Google Maps wouldn’t manage.
Dodaj komentarz