👇scroll down for English 👇
Witajcie. Czas na część trzecią mojej londyńskiej telenoweli.
Wybaczcie przerwę — życie mnie wczoraj zjadło na surowo i nawet nie doprawiło.
Ale wracam.
Dziś ciąg dalszy opowieści o tym, jak to jest znaleźć się w Londynie z dwoma pracami, jednym kątem do spania, zerem pieniędzy, wielką naiwnością i jeszcze większym chaosem w głowie.
Tak, to będzie dobra historia.
Taka, że będziecie czytać i myśleć:
„Boże, Eliza… jak ty jeszcze żyjesz?”
Ja też czasem nie wiem.
⭐ Rozdział 3 – Gdy życie mówi: „Pomogę ci”… ale chce prowizję
Jak wiecie z poprzedniej części — ogarnęłam dwie prace, konto w banku i przetrwałam londyńską odyseję 15 mil bez pieniędzy i mapy.
Już wtedy powinnam dostać medal, order, jakiś grant na przetrwanie albo chociaż darmową kawę.
Ale nie.
Londyn miał dla mnie inne niespodzianki.
Bo choć prace miałam ogarnięte, mieszkanie — nadal było u tej pary, która na początku dała mi „ciepły, rodzinny” komunikat:
— „Po co ją tu przywiozłeś?”
Jak ktoś tak zaczyna, to wiadomo, że nie będzie to relacja, w której razem będziemy sadzić kwiatki i piec ciasto marchewkowe.
Ale życie wtedy było proste:
nie mam gdzie mieszkać → więc mieszkam tam, gdzie mnie przygarną, nawet jeśli patrzą, jakbym miała im ukraść dywan.
Przez pierwsze tygodnie było… no, dziwnie.
Zimno emocjonalnie jak w lodówce z mrożonkami, ale dało się oddychać.
Aż w końcu — coś się w niej zmieniło.
Zaczęła… mięknąć?
Zaczęła pomagać?
Myślałam:
„Może jednak ludzie nie są źli. Może miała gorszy dzień. Może przesadzałam.”
Ona zaczęła być miła.
On czasem się nawet uśmiechnął.
Kupili mi jedzenie.
Pomogli z transportem.
I najważniejsze — kupili mi Oyster.
Jeśli ktoś nie wie — Oyster to taka migawka na metro i pociągi.
Plastikowa karta, która ratuje życie każdemu emigrantowi, który jeszcze nie nauczył się płakać pod bankomatem.
I wtedy naprawdę myślałam, że los mi sprzyja.
Dach nad głową.
Jedzenie w lodówce.
Karta na transport.
Praca w The Ivy i sprzątanie.
Zaczynałam coś w rodzaju życia.
Aż w końcu przyszedł TEN DZIEŃ.
Dzień wypłaty.
⭐ Dostałam pierwsze pieniądze. I wtedy zaczęło się piekło.
W UK jest taki system, że część firm płaci co cztery tygodnie, nie co miesiąc.
Czyli niby logicznie, niby systemowo, niby normalnie…
Tylko dla mnie — świeżej emigrantki — to znaczyło jedno:
CZTERY TYGODNIE ŻYCIA BEZ KASY.
Kogo to nie załamie?
A więc gdy przyszedł dzień wypłaty, poczułam jakby ktoś wbił mi skrzydła w plecy.
Dostałam pieniądze z jednej pracy.
I z drugiej.
Czyli szok — miałam kasę.
I jak to ja — głupia, ufna, szczera jak pół litra na stole —
powiedziałam im, ile dostałam.
Tak, wiem. Wiem. Wiem.
To był błąd.
Wtedy nie wiedziałam.
Dziś, gdyby ktoś mnie zapytał o wypłatę, powiedziałabym:
— „A skąd ja mam wiedzieć? Przecież ja nie liczę, ja tylko wydaję.”
Ale wtedy… inna ja.
Oddałam im pieniądze za miesiąc do przodu.
Wszystko uczciwie.
A oni?
Zaczęli szeptać.
Knuli.
Rozmawiali między sobą, uciszali się, gdy wchodziłam.
Zmieniali ton.
Patrzyli inaczej.
Wiecie… ja naprawdę byłam naiwna, ale nie aż tak.
Coś było nie tak.
Czułam to w kościach.
⭐ Kierowniczka ratuje moje życie
I wtedy stało się coś niespodziewanego.
Moja kierowniczka ze sprzątania — ta sama, która była też ich kierowniczką — podeszła do mnie pewnego dnia i mówi:
— „Eliza, oni coś knują. Uważaj.”
I zaczęła mi wszystko tłumaczyć.
On — miał problem z narkotykami.
Znikał na całe noce.
Ona ciągle na niego narzekała.
Kłócili się za ścianą.
A teraz wpadli na pomysł życia:
Zarabiać na mnie.
Plan był prosty:
✔ podwyższyć mi czynsz
✔ wziąć więcej za „pomoc”
✔ wycisnąć ze mnie ile się da
Tylko że… oni nigdy mi o tym nie powiedzieli.
Gadali o tym ZA MOIMI plecami.
I to był moment, w którym mój mózg zrobił:
— Aha. Czyli ja tu długo nie zostanę.
I całe szczęście.
⭐ Operacja: Ucieczka z mieszkania
Zaczęłam szukać pokoju.
Na szybko.
W panice.
W stresie, który aż drżał na rękach.
Napisałam pierwsze lepsze ogłoszenie na Facebooku:
„Jestem zainteresowana box room”
Dla niewtajemniczonych:
Box room to pomieszczenie wielkości kartonu po pralce.
Takie coś jak:
✔ zmieści się łóżko
✔ zmieści się twoje ciało
✔ ale twoje marzenia muszą spać na korytarzu
Ale dla emigranta — box room to luksus.
Bo jest twoje.
Bo nikt nie stoi nad tobą i nie mówi „po co ją tu przywiozłeś”.
Umówiłam się obejrzeć pokój.
Pojechałam.
I była ze mną tylko jedna myśl:
„Nie wrócę do tamtego domu, nawet gdyby mieli mi tam rozdawać złoto.”
⭐ Oglądanie pokoju: ja mówię jak karabin maszynowy
Dojechałam.
Stres taki, że nawet nie czułam własnych nóg.
Otworzyli drzwi.
A ja?
Zamiast zachować spokój, obejrzeć pokój, pomyśleć racjonalnie…
Zaczęłam gadać.
Gadać bez sensu.
Gadać szybko.
Gadać o wszystkim i o niczym.
Jakby ktoś mnie nakręcił kluczykiem od tyłu.
Serio.
Mogłabym wtedy opowiedzieć im cały życiorys, przepis na bigos i teorię względności.
Nawet nie wiem, czy patrzyłam na ten pokój.
Oni patrzyli na mnie jak na zjawisko pogodowe:
zaskoczenie, współczucie i lekki strach.
Ale następnego dnia…
Zadzwonili.
— „Możesz się wprowadzać.”
I wiecie co zrobiłam?
Nie czekałam ani minuty.
Wróciłam, spakowałam swoje rzeczy w tempie olimpijskim i UCIEKŁAM.
⭐ NOWY DOM — NOWA NIESPODZIANKA
Wnoszę rzeczy.
Stawiam torby.
Siadam w kuchni, żeby chwilę ochłonąć.
Patrzę na ludzi.
Oni patrzą na mnie.
Rozmawiamy.
I po jakichś piętnastu minutach rozmowy…
Dociera do mnie:
To jest rodzina cyganów.
Pełnoprawna, wesoła, głośna, energiczna cygańska rodzina dorabiająca sobie wynajmem pokoju.
A ja tylko w głowie:
— „No kurwa… znowu. ZNOWU się w coś władowałam.”
Bo gdy myślisz, że życie już wystawiło cię na atak paniki,
to ono ci mówi:
„Przytrzymaj moje piwo.”
⭐ Ale wiecie co?
Dziś, po latach, wiem jedno:
To wszystko — te pomyłki, te ucieczki, te chore sytuacje, te emocje, te strachy —
to były cegły, z których zbudowałam siebie.
Nie zawsze ładne.
Nie zawsze równe.
Nie zawsze stabilne.
Ale moje.
I dzięki nim dziś mogę opowiadać te historie tak, że Wy czytacie, śmiejecie się, wzruszacie i zastanawiacie się:
„Jak ta kobieta jeszcze chodzi po ziemi?”
A odpowiedź jest prosta:
Bo musiałam.
Bo nie miałam wyjścia.
Bo byłam sama w londyńskim labiryncie, gdzie wszyscy biegli, a ja próbowałam nie zostać rozjechana.
I wiecie co?
Dałam radę.
Chociaż czasem sama nie wiem jak.

Hello everyone,
and forgive me for going silent for a moment.
Yesterday I gave you a short glimpse of what happened in the early days of my London adventure.
Today we’re diving right back into that messy, chaotic chapter of my life —
because two people asked for “the continuation,”
and when women say they want the rest of the story,
you deliver… even if your soul today feels like a microwaved potato.
So here it is.
Part three of my London survival saga.
⭐ Chapter 3 — When Life Says “I’ll Help You”… but Then Sends You the Invoice
As you know, I had already landed two jobs.
I had opened a bank account.
And I was still living with that couple — the same couple who welcomed me with the warm, friendly line:
“Why did you bring her here?”
Beautiful beginning to a new life, isn’t it?
But I stayed, because when you arrive in a foreign country with basically nothing,
you don’t have the luxury of being picky.
You just take whatever roof is offered and hope it doesn’t collapse on your head.
At first, the atmosphere in that house was cold.
Ice cold.
The kind of cold you feel not on your skin, but in your self-esteem.
But after a while, something shifted.
The woman who initially wanted to pack me back to Poland suddenly softened.
She started talking to me like a human.
Helping me.
Even caring, in a weird way.
They bought me food.
They bought me an Oyster card — a travel pass that basically saves your kidneys, because without it, single metro tickets cost like you’re paying off national debt.
They gave me a roof, electricity, warmth.
It wasn’t glamorous, but it was enough to survive.
And then… the day of my first paycheck arrived.
⭐ Two jobs, two paychecks… and the beginning of the chaos
Here’s the thing nobody told me:
Both jobs paid every four weeks.
Not monthly.
Every. Four. Weeks.
Which meant I had to survive a full month in London —
LONDON —
with zero money.
So when payday finally came, I felt like someone had handed me the keys to life again.
I got paid from the restaurant cleaning job.
I got paid from The Ivy.
I was proud.
Exhausted, but proud.
And because I am (as my husband kindly says) too trusting for this world,
I told them exactly how much I earned.
You can already hear the dramatic music, right?
I paid them for the next month in advance.
Everything fair and square.
And that’s when it happened.
They started whispering.
Talking behind my back.
Stopping conversations when I walked in.
Lowering their voices.
Exchanging looks.
I wasn’t stupid.
Naive? Yes.
Stupid? Not entirely.
Something was wrong.
And the confirmation came from the most unexpected place.
⭐ The manager who saved my sanity
My cleaning job manager — who, by the way, was also their manager — pulled me aside one day.
She looked at me seriously and said:
“Eliza, they’re planning something. Be careful.”
And then she explained everything.
The man had a drug problem.
He would disappear for nights and days.
The woman complained about him constantly.
Their lives were a ticking time bomb.
And now, they had come up with a genius plan:
Make money off me.
They wanted to raise my rent.
Charge me more for “helping” me.
Increase everything they could.
Not to talk to me.
Not to be honest.
Not to ask.
But to scheme behind my back.
And that was all I needed to hear.
⭐ Escape mission: Activated
I decided I wasn’t staying another minute in that house.
I didn’t wait to see how ugly things could get.
I didn’t wait to be confronted or manipulated.
I didn’t wait for the inevitable “we’ve been thinking, and we need more money.”
Nope.
I opened Facebook Marketplace and messaged the first ad I saw:
“Is the box room available?”
Now, for those who don’t know:
⭐ A box room
is basically a room the size of a coffin with a window.
A single bed fits.
Maybe a wardrobe the width of your thigh.
And if you want to turn around, you need to plan your strategy five seconds earlier.
But on emigration?
A box room is freedom.
Because it’s yours.
I went to see it the same day.
⭐ Viewing the room: I talked like a machine gun
I was so stressed I couldn’t breathe.
They opened the door…
and I started talking.
Talking fast, talking nonsense, talking like a woman who hasn’t spoken to another polite human being in weeks.
I didn’t even look at the room properly.
I just babbled.
I could have told them my childhood trauma, my blood type, and a recipe for pierogi — I was that nervous.
But guess what?
The next day…
They called.
— “You can move in.”
I didn’t even celebrate.
I ran.
I packed my things in record time — Olympic-level speed — and I escaped that house before they finished their morning coffee.
I didn’t look back.
⭐ And then… the plot twist
I moved in.
Brought my bags.
Unpacked.
Sat in the kitchen with my new landlords and tenants.
We talked.
Five minutes.
Ten minutes.
Fifteen.
And then it hit me.
Like a brick.
Like a punchline.
Like karma saying: “You thought you were done? HA!”
They were…
a Gypsy family.
A lovely one, but still — a full, loud, lively, expressive Gypsy family renting rooms to make ends meet.
And I sat there thinking:
“For fuck’s sake… HERE we go again.”
Because London doesn’t give you a break.
It gives you content.
Material.
Stories.
And sometimes heart palpitations.
⭐ But here’s the truth
Every mistake.
Every wrong turn.
Every stupid decision.
Every panic-filled escape.
Every person I met — good or bad.
Every room, every job, every sleepless night.
All of it built the woman I am now.
Not perfect.
Not polished.
Not soft.
But strong.
Sharp.
Resilient.
My walls may have cracks, but damn — they’re standing.
And that’s why you can read these stories now, shake your head, laugh, feel, remember your own beginnings…
and think:
“How is this woman still alive?”
Honestly?
Sometimes I wonder the same.
But here I am.
Still standing.
Still writing.
Still surviving.
Still finding humour in disasters.
Still turning chaos into stories.
And that, my dear readers,
is how London taught me my very first big lesson:
People will help you…
until helping you stops benefiting them.
And when that moment comes —
pack your bags,
trust your gut,
and run.
Dodaj komentarz