JAK UCZYŁAM SIĘ ANGIELSKIEGO, NIE ZNAJĄC ANGIELSKIEGO (I PRAWIE MI TO WYSZŁO)

Jeśli kiedykolwiek myślałaś, że masz małe „angielskie problemy”, to usiądź, zapnij pasy i przygotuj się na historię o tym, jak człowiek z ambicją, sercem i absolutnym brakiem słownictwa może wejść do jednego z najbardziej multikulturowych miejsc na mapie UK – kuchni w Ivy Collection – i jeszcze z niej wyjść żywy.

„Jak już znalazłam w miarę bezpieczny kąt w tej całej angielskiej rzeczywistości, to postanowiłam Wam opowiedzieć, jak wyglądał mój ‘angielski’ i jak ja się w ogóle jego uczyłam. Tak, wiem – już brzmi jak komedia!”

Bo jeśli chcesz wiedzieć, jak przeżyć w UK, znając tylko „yes”, „no”, „sorry” i „toilet”,
to czytaj dalej, bo ja właśnie wtedy takim poziomem operowałam.

A jednak…
Nie zginęłam.
Nie zwolnili mnie.
A nawet… nauczyłam się angielskiego tak dziwnie, że Google Translate do dziś piszczy, jak widzi moje wyszukiwania.


🔸 A TERAZ WCHODZIMY W AKCJĘ…

1. Ivy Collection – czyli ja wchodzę, patrzę, i już chcę wyjść

Kiedy przyszłam na pierwszą zmianę, to miałam wrażenie, że weszłam do kuchennego ONZ:

Niemiec – head chef

Indyjczyk – drugi po nim

kilkunastu muzułmanów

Ebele z Afryki

Portugalczycy

Hiszpanie

a ja… Ladybug z Polski, z angielskim poziomu „baby shark tu tu tu tu tu tu”.


I wiecie co?
Nikt tam się nie zdziwił.

Bo w UK jest jedna uniwersalna zasada:
„If you breathe, you work.”

A ja oddychałam całkiem nieźle, więc dawali mi robotę.



**2. Mój mózg: 1000 obrotów na minutę.

Mój angielski: obroty jak w rowerze bez łańcucha**

Ja naprawdę mam szybki mózg.
Za szybki czasami.

Ale jak coś słyszałam po angielsku, to w mózgu działo się to:

dźwięki leciały

w głowie cisza

ja patrzę

oni patrzą

i ja się uśmiecham


Bo co innego mogłam zrobić?

Jak oni się śmiali – ja też się śmiałam.
Jak oni byli źli – robiłam poważną minę.
Jak krzyczeli – też udawałam, że wiem o co chodzi.

Normalnie jak papuga, tylko bez kolorów.



3. Przez pierwsze tygodnie byłam mistrzem… udawania

Dali mnie na zaplecze.
Tam miałam kroić, układać, przygotowywać…
Zero rozmów.
Zero presji.

Święty spokój.

A jak już ktoś chciał ze mną gadać, to padało coś takiego:

— „Can you bring me scissors?”
A ja:

— „Yes, yes, of course!”

I szłam.

Szłam tak długo, aż ktoś poszedł za mną i mi je pokazał.

Bo ja nie wiedziałam, że „scissors” to nożyczki.
Ja myślałam, że może jakiś sos, garnek, jutro, nie wiem.

120% improwizacji.

Ale wyglądałam pewnie, więc się nikt nie czepiał.



**4. Mój system nauki angielskiego –

czyli „udawaj, aż ktoś ci powie, o co chodzi”**

Każde nowe słowo uczyłam się tak:

1. oni coś mówili


2. ja udawałam, że wiem


3. wracałam z pustymi rękami


4. mówiłam: „I don’t see, help me please”


5. oni szli i pokazywali palcem


6. „Aaaa, to O TO chodzilo!”



System działał.

Aż do dnia, kiedy…
postawili mnie na pasie.



**5. Ladybug jako side chef.

Czyli: kto wpadł na ten pomysł?!**

To był dzień, którego nie zapomnę.

Stoję na pasie.
Zamówienia lecą jak rakiety.
A tam:

„Fries, mash, green beans, run!”

„Table 42, 5 minutes!”

„Extra side, swap, delete, check the ticket!”


A ja stoję jak ciastko bez kremu.

Sous chef patrzy na mnie i widzę w jego oczach jedno:

„Kobieto, ty nie jesteś Angielką…”

Był blady, chyba chwilę liczył w głowie, jak on ma to teraz szefowi wytłumaczyć, że na pasie stoi osoba, która nie wie, czy „beans” to fasolka czy może po prostu forma pozdrowienia.

Ale chłopak był fajny.
Westchnął, spojrzał i powiedział:

— „Ok, we start from beginning.”

I zaczął mnie uczyć.



6. I tak zaczęła się moja kariera lingwistyczna

Sous chef wytłumaczył mi:

co to „run”

co to „pick up”

co to „table”

co to „side”

i w końcu – co to „f**k sakes” (tego używali najczęściej)


Zmieniało to wszystko?
NIE.

Ale przynajmniej wiedziałam, kiedy mam się ruszać szybciej.



7. Breakfast chef – drugi wybawiciel

Wszystko, czego nauczył mnie sous chef, on powtarzał ze mną rano.

Czasem mówił: — „Eliza, but you cannot say ‘fak sejk’ to guests.”

A ja: — „But everyone in kitchen says this!”

On tylko złapał się za głowę.

Educated man.
Ja nie.


8. A potem była Ebele – moja czarna perła chaosu

Ebele była jak TikTok – głośna, szybka, nieprzewidywalna.

Kiedy ja mówiłam:

— „I need the… this… thing… you know… frying pan… maybe?”

Ona: — „Girl, what did you just say? Oh my God. Try again.”

I śmiała się DO ŁEZ.

Ale poprawiała mnie.
Metoda „śmiech + poprawka” działała, bo ja chciałam mówić tak, żeby jej nie robić show za każdym razem.



9. Szkolenia online – dramat, komedia, horror

W Ivy każdy musiał robić szkolenia online.
Do zrobienia 12 testów.

Myślę: no problem.

Otwieram na telefonie.
Pierwsza strona.
Jest dużo angielskiego.
Dobra, tłumaczę przez Google.

Test robię „na logikę”, bo kuchnię znam.

Wynik:

❌ 0/10
❌ 1/10
❌ „fail”
❌ „fail again”
❌ „try again”
❌ „seriously?”

Powtarzałam te testy tyle razy, że telefon mnie nienawidził.

W końcu sous chef patrzy na mnie i mówi:

— „Give me your phone.”

I chłop zrobił wszystko za mnie.

DOSŁOWNIE.



10. Gdyby nie oni, byłabym do dziś na zmywaku (i pewnie z dumą)

Ten niemiecki head chef nie zwolnił mnie tylko dlatego, że byłam szybka, cicha i nie pyskowałam.

Sous chef mnie chronił.

Breakfast chef mnie pilnował.

Ebele mnie wyśmiewała, ale z miłości.

A reszta ludzi patrzyła na mnie jak na mema, który biega po kuchni z energią ADHD i angielskim w stylu „me no understand but I work”.



🔸 11. I tak właśnie nauczyłam się angielskiego.

Nie z książek.
Nie z kursów.
Nie z Duolingo, co krzyczy, że „Eliza, you missed your streak”.

Tylko z:

wstydu

konieczności

udawania

i ludzi, którzy mieli cierpliwość większą niż IKEA do polskich klientów



12. I wiesz co? Jestem im wdzięczna.

Bo gdyby nie tamta kuchnia, ja bym dziś w UK żyła na poziomie:

— „Cofe, milk, sugar, thank you bye.”

A dzisiaj radzę sobie, gadam, prowadzę live’y, piszę bloga, nagrywam filmy,
i jeszcze kłócę się z mężem po angielsku, jak mi ktoś drogę zajedzie.

Rozwój pełną parą.



🔥 PUENTA

Bo w życiu tak jest:

Najpierw udajesz, że wiesz co robisz…
…a potem naprawdę wiesz.

I tak się rodzi emigrantka Ladybug.

Ivy Marylebone – my first job in the UK.
These pictures are only for reference, not the actual restaurant.

HOW I LEARNED ENGLISH WITHOUT KNOWING ENGLISH (AND SOMEHOW SURVIVED)

If you’ve ever worried that your English isn’t good enough to survive in the UK, sit down, grab a drink, and relax.
Because after this story, you’ll realise one thing — whatever your English level is, I PROMISE you, I started lower. Much lower. Basement level. Minus five.

Once I finally found a corner in the UK where I felt somewhat safe and stable, I decided it’s time to tell you how my English really looked — and how I actually learned it. Spoiler: it was chaotic, embarrassing, and surprisingly effective.

Because if you want to know how to survive in the UK knowing only “sorry”, “yes”, “no”, and “toilet”,
then buckle up — this is my masterclass.

🔸 1. Ivy Marylebone — my first job, my first panic attack

Walking into Ivy Marylebone for my first shift felt like walking into the United Nations of the kitchen world.

The head chef was German

His second-in-command was Indian

Half the kitchen was Muslim

Ebele from Africa ruled the evening shift

Then the Spanish, Portuguese, Romanian crew…

And then me — Ladybug from Poland, speaking English like a toddler with a blocked nose


Nobody was surprised.

Because in the UK there is one golden rule:

“If you breathe, you work.”

And I was breathing, so congratulations to me — employment unlocked.



🔸 2. My brain vs. my English

I have a fast brain. Too fast sometimes.

But when someone spoke English to me, THIS is what happened inside my head:

words were flying around

ears were listening

brain: silence

me: smiling politely

them: waiting for a reaction

me: still smiling politely


If they laughed — I laughed.
If they were serious — I was serious.
If they shouted — I pretended I understood why.

I was basically a human mirror.

A very confused one.


🔸 3. For the first two weeks, I was a master of pretending

They put me in the back room first.
Chopping, prepping, organising.
No talking.
No pressure.

Heaven.

But sometimes someone came in and said:

— “Can you bring me scissors?”
And I was like:

— “Yes, yes, of course!”

Did I know what scissors were?
Absolutely not.

I walked around the room like Dora the Explorer without the backpack, waiting until someone followed me and pointed:

— “Here.”

And boom — new vocabulary unlocked.

“Scissors.”
Thank you, life.

Not a bad system.
Worked for two weeks straight.

Until…



🔸 **4. The day they put me on the pass —

the day I almost died inside**

One morning they told me:

— “You go on the pass today, side chef.”

Me.
On the pass.
Where English words come faster than my thoughts.

Orders started printing:

“Fries, mash, sautéed greens, run now!”

“Table 42, five minutes!”

“Swap this, delete that, two sides extra!”


And I stood there like a meatball with no sauce.

Sous chef looked at me.
I looked at him.
I saw in his eyes:

“She’s not English…”

He blinked slowly.
Probably calculating how to explain to the head chef that they accidentally hired a person who thought “beans” might be the word for “plates”.

But thank God, he was a good man.

He sighed and said:

— “Okay. We start from the beginning.”

And that’s when the real English lessons began.



🔸 5. My private English teacher – sous chef

He taught me kitchen survival words:

“run”

“pick up”

“table”

“side”

and the most useful: “for f* sake”**


Very important.
Used every five minutes.

It didn’t solve everything…
But at least I knew WHEN to panic.



🔸 6. Breakfast chef — teacher number two

Everything sous chef taught me, breakfast chef repeated in the morning.

Sometimes he said:

— “Eliza, you cannot say ‘fak sejk’ to guests.”

And I said:

— “But everyone in the kitchen says it!”

He looked at me like a disappointed father.



🔸 **7. And then came Ebele —

the woman who laughed AND taught**

Ebele was like TikTok energy in human form.

When I tried to speak and said:

— “I need… this… thing… frying pan maybe? I don’t know…”

She exploded into laughter:

— “Oh my God, girl, what did you just say? Try again.”

But she corrected me.
Every time.

And laughing at myself helped.
A lot.



🔸 8. The horror of online trainings

In Ivy, everyone had to pass several online trainings.

Easy, right?
I thought so.

Opened the first one.
So much English.
So many questions.

I translated the whole thing in Google Translate
and answered using logic
because HELLO — I’m a chef, I know what I’m doing.

Result?

❌ fail
❌ fail
❌ fail
❌ fail again
❌ “try again”
❌ “seriously?”

At some point my phone started vibrating like it wanted to run away from me.

Sous chef came over, watched me struggle for 10 seconds and said:

— “Give me your phone.”

And he passed everything in five minutes.



🔸 9. Without them, I would still be on the dishwasher

Honestly?

If it wasn’t for:

German head chef who didn’t sack me

Indian sous chef who basically adopted me

breakfast chef who stopped me from swearing at guests

Ebele who laughed me into fluency

the whole team who tolerated me


… I’d still be in the back polishing cutlery.



🔸 **10. But I learned English.

Not from textbooks.
Not from Duolingo.**

I learned it from:

embarrassment

necessity

watching people’s reactions

guessing

trusting strangers

and failing 500 times a week


And that’s the truth about learning English abroad.

You learn it
because you must,
not because you planned it.



🔸 11. And today?

I speak.
I write.
I create content.
I argue with British drivers when they cut me off.
I fight with customer service.
I negotiate in shops.
I run live videos.

From “scissors?” to “Let me explain to you exactly what went wrong, sir.”

Progress.



🔥 THE MORAL OF THE STORY

First you pretend you know what you’re doing…
Then one day, you actually do.

And that, my friend, is how Ladybug became a bilingual emigrant.

Posted in , , , , ,

Dodaj komentarz