Miałam osiemnaście lat, kiedy zostałam mamą. Sama dzieciak, a już z dzieckiem na ręku. Dziś jak o tym myślę, to mam ochotę złapać się za głowę i powiedzieć do tamtej dziewczyny: „halo, czy ty masz rozum i godność człowieka?”. Ale wtedy wydawało mi się, że to genialny plan – urodzę sobie kogoś, kto będzie mnie kochał bezwarunkowo. W końcu dziecięca miłość nie ocenia, nie stawia warunków, nie mówi: „zawiodłaś mnie”. Chciałam mieć obok siebie kogoś, kto spojrzy na mnie jak na cały świat. I tak zaczęła się moja droga – od marzenia, które miało być lekarstwem na wszystko.
Poród był koszmarem. Zero romantyzmu, zero filmowych ujęć. To była raczej scena z horroru, w której człowiek zastanawia się, czy to już koniec świata, czy jeszcze chwila i wrócę do żywych. Ale kiedy wzięłam go w ramiona, wiedziałam, że to miłość od samego początku. Wszystko inne – ból, strach, dramat – zniknęło. Został tylko on.
Na nic nie byłam przygotowana. Kompletnie na nic. Myślałam, że dziecko to taka trochę bardziej wymagająca lalka. A tymczasem mój syn miał wbudowane czujniki ruchu. Spał tylko wtedy, gdy mnie nie było. Jak tylko byłam obok, włączał się alarm. Chciałam zrobić siku – wrzask. Chciałam usiąść – wrzask. Do dziś podejrzewam, że miał radar ustawiony na moje kroki.
Do tego wszystkiego urodził się z napięciem mięśniowym. Ubieranie go wyglądało jak walka z lalką Lego – wszystko sztywne, nic się nie zginało. Lekarze mówili: może stanie na nogi dopiero w wieku trzech lat. A on w wieku siedmiu miesięcy ruszył jak taran. Nie patrzył, nie omijał, tylko walił prosto w cel. I taki został – do dziś.
Partner? Zamiast wsparcia – problem. Alkohol, przemoc, awantury. Scena, której nie zapomnę nigdy: wracam do domu, a tam białe płytki w przedpokoju całe zalane krwią. Syn płacze w łazience, a jego ojciec siedzi w salonie z nożem w ręku. Wtedy pękłam. Wyrzuciłam go. Policja zrobiła resztę. Ale mój syn od tamtej pory zaczął się jąkać. I jąka się do dziś, gdy się denerwuje.
I tak zostałam wszystkim – matką, ojcem, nianią, koleżanką, ochroniarzem. Kombajnem wielofunkcyjnym, tylko że bez prawa do serwisu.
Byłam surowa. Za bardzo. Obiecywałam sobie, że nie będę jak moi rodzice, że dam dzieciom ciepło i spokój. A wyszło jak zawsze. Krzyczałam. Śmiałam się z jego wagi. Poniżałam, bo myślałam, że to go wzmocni. Dziś wiem, że to go raniło. Ale wtedy to była moja „metoda wychowawcza”. Pierwsze dziecko – pierwsze błędy. On był moim poligonem.
Miałam też swoje spektakularne wtopy. Do dziś się z nich nie śmieję, choć wtedy byłam przekonana, że jestem genialna. Biurko – prosiłam, groziłam, powtarzałam, żeby posprzątał. Nic. W końcu weszłam i… nasikałam na to biurko. On musiał przepisywać wszystkie zeszyty od nowa. Dziś myślę: „serio, Eliza? To był twój plan na wychowanie?”. Ale wtedy byłam pewna, że go wreszcie czegoś nauczę.
Albo talerze. Jego obowiązkiem było mycie naczyń. Oczywiście – nie robił. Wkurzyłam się, potłukłam wszystkie talerze i przez rok jedliśmy na papierowych. Dumnie ogłosiłam, że nowych nie kupię. Efekt? Nikt się niczego nie nauczył. Tylko ja mam wspomnienie, że zrobiłam z siebie klauna.
Do tego dochodzi karmienie piersią. Babcia zabrała go na kilka dni, żeby odzwyczaić od cycka. Wrócił cudownie odstawiony. Wystarczyło, że mnie zobaczył, i bach – bluzka w górę, dziecko przyklejone. A miał półtora roku i wszystkie zęby. Horror. I komedia.
Miałam też inne codzienne akcje, które mogłyby być scenariuszem do sitcomu. Na przykład: pierwsze wyjście z wózkiem do sklepu. Ja, młoda, dumna mama, a on wrzeszczy jakby go żywcem obdzierali ze skóry. Ludzie patrzą, komentują, a ja mam ochotę włożyć mu smoczek nie do buzi, tylko do uszu, żeby nie słyszeć. Albo pierwsza kąpiel – dziecko wrzeszczy, ja płaczę, wanna zalana, a sąsiadka wali w ścianę, bo myśli, że kogoś morduję.
A jednak, mimo surowości i błędów, nigdy nie pozwoliłam, by ktoś go skrzywdził z zewnątrz. W szkole, gdy bronił siostry, chcieli z niego zrobić agresora. Walczyłam jak lwica, zdobyłam dowody, udowodniłam, że bronił rodziny. W domu byłam katem, ale wobec świata zawsze tarczą.
I choć dziś widzę, że byłam mamą toksyczną, że powielałam schematy moich rodziców, to wiem, że wszystko, co robiłam, było podszyte miłością. Tylko że ta miłość była zbyt dusząca. Chciałam go chronić, a zrobiłam mu krzywdę. Czy ta świadomość mu pomoże? Nie sądzę. Bo choć ja dorosłam, to on musi sam znaleźć w sobie siłę, by zmierzyć się z demonami.
Kiedyś przyjechał na święta. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, a na koniec powiedział: „wiesz, lubię ciebie taką i cieszę się, że dorosłaś, ale ja cię takiej nie znam i dla mnie to jest dziwne”. To był kubeł zimnej wody. Przyjechał nastawiony na kłótnie, robił wszystko, żeby wyprowadzić mnie z równowagi, bo dla niego kłótnia była znakiem, że jeszcze się nim interesuję. Był najstarszy, a każde kolejne dziecko w jego oczach zabierało mu kawałek mnie. I dziś rozumiem, że to był jego sposób na uwagę.
Ja dorosłam, on wciąż się uczy. Staram się ważyć słowa, wspierać go, ale z dystansem, nie dusić. Czy to wystarczy? Nie wiem. Mogę tylko trzymać kciuki, że sam kiedyś sięgnie po pomoc. Bo wiem, że żeby chcieć się leczyć, trzeba samemu dorosnąć i naprawdę tego chcieć.
I choć czasem wstydzę się tego, jaką byłam matką, to wiem jedno – mój syn przeżył, dorósł i mimo wszystko jest. Jest uczciwy, inteligentny i silny. A kiedyś w szkole, w wypracowaniu, napisał, że jego bohaterem jest mama. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, po moich krzykach i głupich metodach – on napisał, że to ja jestem jego bohaterem. I to było jak cios prosto w serce, ale taki, który leczy.
I może właśnie w tym tkwi cała prawda o macierzyństwie. Można zawalić, można popełniać głupie błędy, można potłuc wszystkie talerze i nawet nasikać na biurko… a i tak w oczach dziecka być bohaterem. Bo dzieci mają tę dziwną zdolność kochania nas pomimo wszystkiego. A my, matki, uczymy się tego zawodu dopiero w trakcie – bez kursów, bez instrukcji, czasem na żywym organizmie.
A teraz oddaję głos wam. Jak wy wspominacie swoje dzieciństwo? Jakie schematy zauważacie u siebie, gdy patrzycie wstecz? A jeśli same jesteście mamami – jak myślicie, jak wasze dzieci będą kiedyś wspominać swoje dzieciństwo i was? Z uśmiechem, ze łzą w oku, czy może z myślą: „mamo, naprawdę, papierowe talerze przez rok?
recent posts
- Pl/EN LADYBUG W UK – ODCINEK KOLEJNY/ Next chapter
- Pl/EN Pomogą Ci, pomogą… ale policzą prowizję. Moje londyńskie przebudzenie./They Help You… Until They Don’t. My First Big London Lesson.
- Pl/EN Dwa dni, jedna nastolatka, zero logiki. Czyli jak policja przywiozła mi dziecko znajomych, a UK system znowu pokazał klasę/ How the Police Dropped a Child at My Door and the UK System Fell Asleep Again
about
3 odpowiedzi na „Miłość, która rani: o tym, jak chciałam być inną matką niż moi rodzice, a zostałam ich kopią”
-
Mój mąż miał okropnych rodziców. I nie kocha ich pomimo wszystko. Ma normalne reakcje, nie lubi rodziców, kontaktuje się jak musi, widzi świat takim, jakim jest, dzięki temu nie ma problemów ze sobą. Myślę, że to jest sedno zdrowia psychicznego — widzieć świat na trzeźwo, nie zmyślać sobie lepszej przeszłości oraz nie poświęcać czasu tym, którzy nie robią postępów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
-
O tak, pełna zgoda. Życie staje się dużo prostsze, gdy przestajesz próbować naprawiać ludzi, którzy nawet nie widzą, że są popsuci.
PolubieniePolubienie
-
Tak, nie ma sensu walczyć z materią, ale najczęściej upływa dużo czasu, zanim się tego nauczymy. Zbyt często zmyślamy pozytywne wersje przeszłości, karmimy się sztuczną nostalgią, w efekcie popełniamy w kółko cudze błędy. Czasami tylko odcięcie się od rodziny uzdrawia. Mam spoko relacje z rodzicami, ale rozumiem wspomniany mechanizm, dlatego nie uznaję tzw. miłości bezwarunkowej za normę. Miłość bezwarunkowa to marzenie przemocowców (będą w kółko robić to samo, bo przecież mam dzieci, a te mają obowiązek kochać i wybaczać). Życie jest krótkie, nie można czekać w nieskończoność na tego, kto kiedyś, nie wiadomo kiedy, ma zamiar zmądrzeć (tzn. może i można, ale to prawie zawsze czyni człowieka zgorzkniałym). Idea jest dobra na papierze, toksyczna w działaniu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
-
-
Dodaj odpowiedź do Eliza Siatkowska Anuluj pisanie odpowiedzi