📖 🇵🇱🇬🇧 Tekst dostępny w dwóch językach:
Najpierw wersja polska, a poniżej English version – scroll down to read in English. 🌍✨
Zawsze brakowało go w moich opowieściach, prawda?
Pisząc o dzieciństwie, o mamie, o dorastaniu i wszystkich burzach, które przechodziłam, zawsze omijałam temat taty szerokim łukiem. Nie dlatego, że chciałam go pominąć. Po prostu… nie wiedziałam jak.
Bo jak napisać o kimś, kogo jednocześnie się kocha i boi?
Jak mówić o człowieku, który był surowy, czasem brutalny, a mimo to zostawił w sercu coś więcej niż strach?
Tata.
Samo to słowo kiedyś ściskało mnie w gardle.
Bo z jednej strony był moim pierwszym bohaterem, tym, który wszystko wiedział, wszystko potrafił, naprawiał, organizował, utrzymywał nas, walczył o każdy grosz.
A z drugiej – był kimś, kto nauczył mnie, jak boli niezrozumienie.
Dziś wiem, że żeby zrozumieć jego historię, trzeba zejść głęboko.
Nie w fakty, ale w emocje.
Nie w to, co się wydarzyło, tylko dlaczego.
Bo on nie był złym człowiekiem.
Był po prostu człowiekiem, który nie potrafił być ojcem w sposób, jakiego potrzebowałam.
I wiecie co? Dziś już mu tego nie wypominam. Bo wiem, że robił, co potrafił, z tym, co miał.
Od zawsze był tym „twardym” rodzicem.
Nie było u niego miejsca na słabość, łzy, czy rozmowy o uczuciach.
W domu rządził ton głosu, nie emocje.
A ja, jako dziecko, nie rozumiałam, że za tą twardością krył się lęk.
Lęk przed tym, że nie da rady.
Lęk przed tym, że zostanie sam.
Lęk przed tym, że zawiedzie.
Kiedy mama odeszła, został z nami sam – z dwoma nastolatkami i długami, z codziennością, której nie da się zatrzymać, z rachunkami, które nie czekają.
Nie był przygotowany.
Żaden mężczyzna nie jest przygotowany na to, że jego świat się rozpadnie, a mimo to będzie musiał wstać rano i ugotować obiad.
Więc ugotował. Po swojemu. Z nerwami, z gniewem, z krzykiem, ale jednak ugotował.
Bo to był jego sposób na przetrwanie.
Pamiętam, jak czasem mówił: „Trzeba być twardym, nie miękkim.”
I wierzył w to święcie.
Tylko że ja nie byłam twarda.
Ja byłam emocją w czystej postaci – wrażliwa, płaczliwa, z głową w chmurach i sercem w chaosie.
Więc zderzenie było gwarantowane.
On chciał mnie wzmocnić, ja czułam, że mnie łamie.
On chciał mnie ochronić, ja miałam wrażenie, że mnie niszczy.
I tak się mijaliśmy – przez lata, przez całe dzieciństwo, aż w dorosłość.
Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek nie potrafi mówić o uczuciach?
Zamiast „kocham” wychodzi mu „zawiodłem się”.
Zamiast „martwię się o ciebie” wychodzi „czy ty zawsze musisz robić po swojemu?”.
Zamiast przytulić – odsuwa się.
Bo bliskość parzy tych, którzy nigdy jej nie doświadczyli.
On naprawdę wierzył, że wychowuje mnie na silną kobietę.
A ja przez lata wierzyłam, że po prostu nie zasługuję na miłość.
I dopiero dziś rozumiem, że oboje byliśmy ofiarami własnych przekonań.
Nie chcę, żebyście pomyśleli, że był potworem.
Bo nie był.
Był człowiekiem, który nie potrafił inaczej.
Którego świat nauczył, że facet ma być twardy, że emocje są dla kobiet, że płacz to wstyd.
I jak potem taki człowiek ma nagle stać się czułym ojcem?
Jak ma nauczyć córkę, czym jest miłość, skoro sam jej nigdy nie dostał w takiej formie?
Czasem myślę, że mój tata był jak niedokończony obraz – pełen barw, ale pomieszanych.
Artysta chaosu, który sam nie rozumiał, co maluje.
Ale wiecie co?
To on stworzył mnie.
Z tych wszystkich kontrastów, z gniewu i czułości, z krzyku i milczenia.
Bez niego nie byłoby mnie – tej, która dziś potrafi pisać o uczuciach, choć kiedyś się ich bała.
Kiedy byłam nastolatką, marzyłam, żeby mnie zauważył.
Nie jako „tę młodszą”, „tę trudną”, ale po prostu jako Elizę.
Chciałam, żeby zapytał, co czuję, dlaczego płaczę, dlaczego milczę.
Ale on nie wiedział, jak zapytać.
Więc robił to po swojemu – gniewem.
A ja odpowiadałam buntem.
Pamiętam, jak raz położył mi rękę na ramieniu, kiedy wróciłam z jakiejś szkolnej imprezy.
Nie powiedział nic.
Po prostu dotknął.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam: „On się martwi.”
I to było dla mnie więcej warte niż jakiekolwiek „kocham cię”.
Długo żyłam z przekonaniem, że mnie nie kochał.
Że wszystko, co robił, było przeciwko mnie.
Aż dorosłam.
I zobaczyłam w jego oczach coś, czego wcześniej nie rozumiałam – strach.
Strach, że mnie straci.
Strach, że nie potrafi naprawić tego, co popsuło się między nami.
Strach, że za późno.
Bo zawsze jest za późno, kiedy człowiek przez pół życia ucieka przed emocjami.
Kiedyś słyszałam, że „ojciec to pierwszy mężczyzna, który łamie serce swojej córce, ale też ten, który uczy ją, jak potem się podnieść”.
I myślę, że w moim przypadku to prawda.
Złamał, ale i nauczył.
Zranił, ale i ukształtował.
Nie słowami, tylko doświadczeniem.
Wiem, że w oczach wielu , którzy to czytają był tyranem.
Ale ja widzę w nim człowieka, który walczył – z życiem, z samym sobą, z przeszłością, z oczekiwaniami, z własnym sercem, które pewnie nie raz krzyczało „dość”.
Nie umiał mówić o uczuciach, więc zamienił je na obowiązki.
Nie umiał okazywać miłości, więc okazywał ją czynami.
Kupił coś, naprawił, zorganizował.
I w ten sposób mówił: Zależy mi.
Tylko ja wówczas słyszałam: Musisz.
A dziś wiem, że każdy z nas kocha na tyle, na ile potrafi.
Nie ma jednego języka miłości – są ich miliony.
Jego językiem była troska, ukryta pod surowością.
Moim – emocje, które długo nie miały gdzie się podziać.
Czasem patrzę na niego teraz – starszego, cichszego, jakby pogodzonego z życiem.
I widzę człowieka, który w końcu się zatrzymał.
Nie krzyczy już.
Nie musi udowadniać.
Chyba w końcu zrozumiał, że nikt nie wymagał od niego perfekcji.
Ja też nie.
Wystarczyło, żeby był.
A był – zawsze.
Nawet jeśli jego obecność bolała, to była.
Zresztą… czy nie o to chodzi w życiu?
Żeby w końcu zrozumieć, że nikt nas nie skrzywdził „z premedytacją”?
Że ludzie ranią, bo sami są poranieni?
Że krzyk często jest językiem bólu, a milczenie – wołaniem o pomoc?
Dziś, kiedy o nim piszę, nie czuję złości.
Czuję ciepło.
Takie inne niż dawniej – spokojne, łagodne.
Czuję wdzięczność.
Za lekcje, które dostałam.
Za charakter, który we mnie zbudował.
Za tę upartość, która nieraz ratowała mi życie.
Były w jego życiu kobiety – każda inna, każda zostawiła po sobie ślad.
I każda z nich widziała w nim coś, czego ja długo nie dostrzegałam – dobro.
To ukryte pod grubą warstwą gniewu.
To, które przebijało się w małych gestach.
I myślę, że obie go naprawdę kochały.
Ale z kimś, kto nie ufa światu, nie da się zbudować trwałego domu.
Z kimś, kto raz został zniszczony przez miłość, nie da się kochać w pełni.
Więc kiedy to wszystko się rozsypało, nie byłam zdziwiona.
Bo on zawsze był bardziej samotny niż wyglądał.
Czasem myślę, że tata i ja jesteśmy do siebie podobni bardziej, niż chciałabym przyznać.
Upartość, nieufność, potrzeba kontroli – to wszystko mam po nim.
I choć kiedyś się tego wstydziłam, dziś widzę w tym siłę.
Bo jeśli on nauczył mnie czegokolwiek, to tego, że nawet z bólu można coś zbudować.
Że można być niedoskonałym i wciąż kochać.
Że można się mylić, a mimo to próbować dalej.
Że można nie umieć mówić o uczuciach, a mimo to czuć głęboko.
Tata nigdy mnie nie przeprosił.
Nie powiedział też, że żałuje.
Ale ja wiem, że żałuje.
Widziałam to w jego oczach.
W tych momentach, gdy patrzył na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak.
I to wystarczy.
Nie potrzebuję słów.
Czasem cisza jest większym wyznaniem niż tysiąc zdań.
Przebaczenie przyszło do mnie powoli.
Nie w jednym momencie.
Nie po jakiejś terapii czy rozmowie.
Po prostu – któregoś dnia wstałam i poczułam, że nie chcę już dźwigać jego błędów na swoich barkach.
Że to nie jest moja wina, że nie umiał być innym ojcem.
Że nie muszę już udowadniać, że jestem warta miłości.
Bo zawsze byłam.
Tylko nikt mnie tego nie nauczył.
Odpuściłam.
I w tym odpuszczeniu było więcej miłości, niż w całym moim wcześniejszym życiu.
Bo zrozumiałam, że przebaczenie to nie „zapomnieć”, tylko pozwolić sobie iść dalej.
Kiedy dziś o nim myślę, widzę mężczyznę, który całe życie próbował być kimś, kim nigdy nie pozwolono mu być – sobą.
Wychowany w przekonaniu, że facet musi być silny, twardy, nieustępliwy, zapomniał, że siła to nie krzyk, tylko spokój.
Ale jak miał to wiedzieć, skoro nikt mu tego nie pokazał?
Może ja jestem pierwszym pokoleniem, które uczy się inaczej.
Które łamie schemat.
Które mówi o emocjach bez wstydu.
I może właśnie to jest największy prezent, jaki mogę mu dać – że zatrzymam ból na sobie, nie przekażę go dalej.
Tata nie był złym człowiekiem.
Był po prostu człowiekiem, który nie wiedział, jak żyć inaczej.
A ja dziś nie chcę go oceniać.
Chcę go rozumieć.
Bo rozumienie leczy lepiej niż gniew.
I wiesz co, tato?
Jeśli to kiedykolwiek przeczytasz – dziękuję.
Za wszystko.
Za krzyk, który nauczył mnie słuchać ciszy.
Za surowość, która nauczyła mnie empatii.
Za chłód, dzięki któremu dziś wiem, jak ważne jest ciepło.
Za każdą łzę, która sprawiła, że teraz umiem płakać bez wstydu.
Nie mam już w sobie żalu.
Mam tylko spokój.
I miłość – taką dojrzalszą, spokojniejszą, bez oczekiwań.
Bo wiem, że zasługujesz na pamięć, nie za to, że byłeś idealny, ale za to, że jesteś.
Że wciąż tu jesteś – z tym samym spojrzeniem, z tą samą upartością, z tym samym sercem, które nigdy nie przestało próbować.
A ja dziś mogę w końcu powiedzieć: było warto.
Bo gdybyś był inny, ja też byłabym inna.
A ja w końcu lubię tę wersję siebie, którą stworzyłeś – trochę pokręconą, trochę szaloną, ale prawdziwą.
Tato, nie musisz już nic naprawiać.
Nie musisz już nic udowadniać.
W moim sercu już jesteś naprawiony.
I całe szczęście, że nadal mogę Ci to powiedzieć. ❤️
📞 Jeśli jesteś ojcem, który sam wychowuje dzieci – nie wstydź się prosić o pomoc.
Nie musisz być twardy przez cały czas.
Masz prawo się zmęczyć, pogubić, potrzebować rozmowy.
👉 Telefon zaufania dla mężczyzn: +48 608 271 402
👉 Centralne Stowarzyszenie Obrony Praw Ojca i Dziecka: csopoid.pl
👉 Rzecznik Praw Obywatelskich – infolinia: 800-676-676
I pamiętaj:
POMYŚL O SOBIE.
Bo kiedy Ty jesteś spokojny i zadowolony, wszyscy wokół Ciebie też będą. ❤️

🇬🇧
He was always missing from my stories, wasn’t he?
When I wrote about my childhood, my mother, my growing up, and all the storms I went through, I always avoided the topic of my father.
Not because I wanted to erase him.
I simply… didn’t know how.
Because how do you write about someone you both love and fear?
How do you speak about a man who was strict, sometimes harsh, yet left behind something more than fear?
Dad.
That word used to tighten my throat.
Because on one hand, he was my first hero — the one who knew everything, could fix anything, kept us afloat, fought for every penny.
And on the other he was the man who taught me what misunderstanding feels like.
Today I know that to understand his story, you have to dig deep.
Not into the facts, but into the emotions.
Not into what happened, but why it happened.
He wasn’t a bad man.
He was just a man who didn’t know how to be a father in the way I needed.
And you know what? I don’t hold that against him anymore.
Because now I know — he did the best he could with what he had.
He was always the “tough” parent.
There was no room for weakness, tears, or talk about feelings.
At home, it was tone of voice that ruled, not emotion.
And as a child, I didn’t understand that behind that hardness was fear.
Fear of not being enough.
Fear of being left alone.
Fear of failure.
When my mother left, he stayed with us — two teenagers, debts, and a life that wouldn’t stop for anyone.
He wasn’t prepared.
No man ever really is — not for the day his world collapses and he still has to wake up in the morning and make lunch.
So he did. In his own way.
With anger, with shouting, with frustration — but he did it.
Because that was his way of surviving.
I remember he used to say:
> “You have to be tough, not soft.”
And he truly believed that.
But I wasn’t tough.
I was pure emotion — sensitive, tearful, with my head in the clouds and my heart in chaos.
So the clash was inevitable.
He wanted to make me stronger — I felt he was breaking me.
He wanted to protect me — I felt he was destroying me.
And so we kept missing each other — for years, through all my childhood, and into adulthood.
You know what it’s like when someone can’t talk about their feelings?
Instead of “I love you,” they say, “I’m disappointed.”
Instead of “I’m worried about you,” they say, “Do you always have to do everything your own way?”
Instead of a hug — they step back.
Because closeness burns those who have never felt it.
He truly believed he was raising me to be a strong woman.
And for years, I believed I simply didn’t deserve love.
Only now do I understand — we were both victims of our own beliefs.
I don’t want you to think he was a monster.
Because he wasn’t.
He was a man who didn’t know another way.
A man taught that real men must be tough, that emotions are for women, and that crying is shameful.
And how is a man like that supposed to suddenly become a gentle father?
How can he teach his daughter what love is when he himself never received it in that form?
Sometimes I think my father was like an unfinished painting — full of colours, but all mixed.
An artist of chaos who didn’t understand what he was creating.
But you know what?
He created me.
Out of all those contrasts — anger and tenderness, shouting and silence.
Without him, I wouldn’t be who I am today — the woman who can finally write about feelings she once feared.
When I was a teenager, I dreamed that he would notice me.
Not as “the younger one,” not as “the difficult one,” but simply as Eliza.
I wanted him to ask what I felt, why I cried, and why I was quiet.
But he didn’t know how.
So he asked in his own language — through anger.
And I answered in mine — rebellion.
I remember once, he put his hand on my shoulder when I came home from a school party.
He didn’t say a word.
He just touched me.
And for the first time, I thought: He’s worried.
And that meant more to me than any “I love you.”
For a long time, I lived believing he didn’t love me.
That everything he did was against me.
Until I grew up.
And then I saw something in his eyes that I hadn’t seen before — fear.
Fear of losing me.
Fear of not being able to fix what was broken between us.
Fear that it was too late.
Because it’s always too late when you spend half your life running from your emotions.
I once heard that “a father is the first man to break his daughter’s heart, but also the one who teaches her how to mend it.”
And I think that’s true for me.
He broke me — but he also taught me.
He hurt me — but he shaped me.
Not with words, but with experience.
I know that for many reading this, he was a tyrant.
But I see a man who fought — with life, with himself, with his past, with expectations, with his own heart that probably screamed “enough” more than once.
He didn’t know how to speak about feelings, so he replaced them with duties.
He didn’t know how to show love, so he expressed it through action.
He bought something, fixed something, and organized something.
That was his way of saying: I care.
But all I heard back then was: You must.
Today I know — everyone loves in the way they know how.
There isn’t one language of love — there are millions.
His care was hidden behind harshness.
Mine was an emotion that had nowhere to go for years.
Sometimes I look at him now — older, quieter, as if finally at peace.
And I see a man who finally stopped running.
He doesn’t yell anymore.
He doesn’t need to prove anything.
I think he finally understood that no one ever asked him to be perfect.
Not even me.
It was enough that he was there.
And he was — always.
Even when his presence hurt, it was still a presence.
After all… isn’t that what life is about?
To finally understand that no one really hurts us on purpose?
That people wound others because they themselves are wounded?
That shouting is often the language of pain, and silence — a cry for help?
Today, when I write about him, I don’t feel anger.
I feel warmth.
A different kind of warmth — quiet, gentle.
I feel gratitude.
For the lessons he gave me.
For the strength he built in me.
For the stubbornness that has saved me more than once.
There were women in his life — each different, each leaving a mark.
And each of them saw in him something I couldn’t see for a long time — goodness.
The kind hidden under layers of anger.
The kind that showed itself in small gestures.
And I think they both truly loved him.
But you can’t build a home with someone who doesn’t trust the world.
You can’t love fully someone who’s been destroyed by love once before.
So when it all fell apart, I wasn’t surprised.
Because he had always been lonelier than he looked.
Sometimes I think my father and I are more alike than I’d like to admit.
Stubbornness, distrust, the need for control — I got all that from him.
And though I once felt ashamed of it, now I see it as a strength.
Because if he taught me anything, it’s that you can build something even out of pain.
That you can be imperfect and still love.
That you can be wrong and still keep trying.
That you can struggle to express emotions and still feel deeply.
My father never apologised.
He never said he regretted anything.
But I know he does.
I saw it in his eyes.
In those moments when he looked at me as if he wanted to say something but didn’t know how.
And that’s enough.
I don’t need words.
Sometimes silence is a greater confession than a thousand sentences.
Forgiveness came to me slowly.
Not in a single moment.
Not after therapy or a big talk.
It just happened — one morning I woke up and realised I didn’t want to carry his mistakes on my shoulders anymore.
That it wasn’t my fault he didn’t know how to be a different father.
That I no longer needed to prove I was worthy of love.
Because I always was.
No one ever taught me that.
I let go.
And in that letting go, there was more love than in my entire life before.
Because I finally understood — forgiveness isn’t about forgetting.
It’s about allowing yourself to move on.
When I think of him now, I see a man who spent his whole life trying to be someone he was never allowed to be — himself.
Raised to believe that a man must be strong, unyielding, invincible — he forgot that real strength isn’t in shouting, but in calm.
But how could he know, if no one ever showed him?
Maybe I’m the first generation learning a different way.
Breaking the pattern.
Speaking about emotions without shame.
And maybe that’s the greatest gift I can give him — to stop the pain with me and not pass it on.
My father wasn’t a bad man.
He was simply a man who didn’t know how to live differently.
And today, I don’t want to judge him.
I want to understand him.
Because understanding heals better than anger.
And you know what, Dad?
If you ever read this — thank you.
For the shouting that taught me to listen to silence.
For the sternness that taught me empathy.
For the coldness that showed me how important warmth really is.
For every tear that taught me, I can cry — without shame.
Dodaj odpowiedź do Eliza Siatkowska Anuluj pisanie odpowiedzi